22 stycznia 2016

Karpiowanie 2015 zakończone

Plany na przyszły sezon już są. Testy kulek, głównie na trzech wodach. Pierwsza z nich zalew Besko, lub jeśli ktoś woli to po prostu Sieniawa. Następna (będzie prawdopodobnie najbardziej uczęszczana) to staw w Kobylanach. Aż w końcu trzecia woda, będę tam dosłownie kilka razy, jak nie raz, albo dwa... To ze względu na regulamin łowiska... Komercja rządzi się swoimi prawami, ale żeby nie można było wnieść żadnej torby ani plecaka na łowisko... To już jest przesada. Dlatego Łowisko "U Waldka" odwiedzę najmniejszą ilość razy. Zdecydowałem się włączyć ten staw do swoich "planów", ponieważ w tym roku łowione były tam piękne karpie. Nieoficjalnie dowiedziałem się, że największy w tym roku miał wagę 23 kg! A to już jest piękna ryba. Do tego kilkanaście "mniejszych", bo w okolicach 15 kg.

Zalew Besko... zalew jak zalew. Na tak dużej wodzie trudno jest regularnie łowić piękne ryby. W tym roku dużo jeździłem po tym zalewie, za każdym razem byłem w innym miejscu, ale niestety nie udało się złowić żadnego karpia. Padł tylko węgorz i mały, około 50-cm sumik. Są dwa wytłumaczenia:
- nie trafiłem z przynętami, chociaż zawsze na jednej wędce miałem na włosie kukurydzę (bo jako jedyna sprawdza się na każdej wodzie), a na drugiej zazwyczaj śmierdzącą kulkę, bądź pellet rybny (według mnie jest to najbardziej uniwersalny zapach, karp weźmie na nie praktycznie zawsze, niezależnie od zachcianek jakie ma tego dnia - a wiadomo, że zapachy owocowe nie zawsze się sprawdzają; a po drugie jeśli nie karp to na te smaki może wziąć również sum lub amur - także to jest dla mnie takie uniwersalne, czyli na sprawdzenie \\\"nowej\\\" wody w sam raz),
- lub po prostu nie ma tylu ryb, jak opowiadali inni wędkarze! Słyszałem opowiadania o wielkich sumach, karpiach, leszczach, a nawet amurach. Jednak sam osobiście nie mogę tego potwierdzić.

Zbiornik w Kobylanach - dziki staw, który przygarną znakomity karpiarz Pan Waldek, który zawsze służy radą. Zbiornik powstał poprzez połączenie dwóch mniejszych stawów. Wydaje mi się, że znam go już dość dobrze, ale jednak potrafi mnie zaskoczyć. Na następny rok planuję średnio spędzić tam dwa-trzy dni w ciągu miesiąca. Także myślę, że jest możliwość dobrego poznania łowiska i zahaczenia nawet 15-kg karpia. Dodam, że teraz w październiku dwa razy został pobity rekord łowiska - i to tym samym karpiem. Najpierw 19,60 kg, a później 20 dkg więcej! Do tego przyłów w postaci suma nie jest tam niczym dziwnym. W tym roku kilka razy padł sum około 20 kg. Czasami przynętę z dna potrafi podnieść nawet... szczupak! I to nie byle jaki! Największy w tym roku miał ponad metr długości! Taka ryba, jako \\\"przyłów\\\" (dlatego w cudzysłowie, ponieważ w Kobylanach gatunek ten przyzwyczaił już wędkarzy do tego, że pobiera pellet, kulki, a nawet kukurydzę z dna) sprawia naprawdę wielką radość. Mi samemu w tym roku, jakieś 5 metrów od brzegu, po kilkunastu minutach holu pokazał się piękny szczupak, który zaraz po tym postanowił przeciąć plecionkę i odpłynąć... W przyszłym sezonie ubezpieczę się, ledcor z ołowianym rdzeniem zda tu doskonale role. Już rok temu udało mi się tu złowić małego, niespełna 40-cm szczupaczka na kukurydzę, która leżała nieruchomo na dnie. W tym roku udało mi się tam złowić 4 karpie, najmniejszy 6,5 kg, a dwa największe po 11 (jeden był dłuższy, a drugi sporo krótszy), kilka amurów i kilka spinek szczupaków - ale o tym w dalszej części wpisu...

Pierwsza wyprawa na karpie w tym sezonie odbyła się 12 kwietnia. Padło na Bartoszów. Staw, w którym - w zależności od zarybień - można nieźle połowić, lub nieźle posiedzieć. Niestety, dużo wędkarzy odwiedza to łowisko... W całym stawie wątpię, że zachował się w ogóle jakiś większy karp. Czasami trudno jest nawet złowić jakiegokolwiek karpia! Wygląda to tak. Przychodzi czas zarybienia, do stawu trafia np. 500 kg karpia. Dajmy na to, że każdy waży po kilogramie. Czyli mamy jakieś 500 sztuk. W ciągu weekendu czasami jest tutaj nawet 20 osób dziennie. Pomnożymy to razy trzy dni i mamy 60 osób. Do tego jeśli każdy weźmie po 2 karpie... Nie mamy już 120 sztuk. A do tego mamy przecież jeszcze 4 inne dni (poniedziałek-czwartek)! Czyli takie zarybienie będzie dobrze jeśli wytrzyma dwa tygodnie... Uroki komercji, gdzie każdy zabiera ryby do domu... Już nie chcę wspominać o tym, żeby zachował się tutaj jakiś karpik o wadze ponad 3 kg, bo to jest nie możliwe. Akurat 12 kwietnia trafiłem tak, że trzy dni temu odbyło się zarybienie. Presja na łowisku była ogromna! Naliczyłem 45 osób! Ciężko było gdziekolwiek znaleźć dla siebie miejsce. Akurat trafiło mi się stanowisko na rogu stawu, przy studzience odprowadzającej wodę. Niezbyt dobre miejsce. Na szczęście udało mi się złowić dwa karpie na kukurydzę. Nie powalały one wielkością. Był to \\\"standard zarybieniowy\\\", czyli wielkość 35-45 cm. Jednak w takim ścisku, nawet takie dwie ryby dają to poczucie, że pomimo złych warunków na łowisku (chodzi tu o liczbę wędkarzy) udało się coś złowić. Każda wyprawa daje nam dużo do myślenia, pozwala zdobyć nowe doświadczenie oraz czasami również pokazuje nam jak walczyć z różnymi przeciwnościami.


Następny karpiowy wypadł przypadł na 5-6 dzień maja. Miejsce jakie wybrałem to Kobylany. Tak jak już wyżej wspomniałem - dziki staw z dużo ilością pięknych ryb. W maju jeszcze czułem, że nie wiem zbyt dużo o tym stawie, ale już pod koniec wakacji, podczas 4 wyprawy na ten staw w tym roku poczułem, że większość potrzebnych rzeczy już wiem. Oczywiście pozostają tajemnice, dotąd nie odkryte - ale to zadanie na następny sezon. Wyprawa 5-6 maj... Zresztą na początku planowane było spędzenie dwóch dób na tym stawie, lecz 6 maja po południu przeszła bardzo gwałtowna burza. Już rano media informowały o jej gwałtowności... 50 km od nas przeszła trąba powietrzna, nie duża, ale przeszła... W miejscowości obok mojego miejsca zamieszkania piorun śmiertelnie poraził kobietę... Przy takich prognozach lepiej nie ryzykować. Pierwszy dzień przebiegał spokojnie, w nocy kolega zahaczył 2 amury, takie do 6 kg, czyli jak na ten staw były to mniejsze średniaki. Moja szansa przyszła dopiero następnego dnia około 9 zaraz po wywiezieniu zestawu łódką, pod studzienkę odprowadzającą wodę. Gdy wróciłem na brzeg zauważyłem, że mój zestaw jest przeciągnięty jakieś 15 metrów obok niej. Pomyślałem, że musiałem zaczepić łódką o żyłkę, ale to jest nie możliwe, bo łowiłem na 5-metrowej wodzie, a żyłka idąca od stanowiska do miejsca położenia zestawu przez jakieś 60-70 metrów nie mogła unosić się na wodzie, ponieważ wywożę zestawy tak, że luzu na żyłce podczas wywożenia nie ma! Odruchowo zwinąłem trochę żyłki i gdy zobaczyłem, że zaczyna się naprężać zaciąłem! Poczułem opór, a zaraz po tym karp wypłynął do powierzchni, jakby chciał zaczerpnąć trochę powietrza. Ryba walczyła cały czas przy powierzchni, nie przy dnie. Do brzegu dała się prawie że spokojnie doholować. Dopiero przy brzegu zaczęła się walka. Ucieczki na boki, to do dna, to do powierzchni. Karp pokazywał swoje rozmiary oraz to co potrafi. Po jakimś czasie podbieramy rybę, która okazuje się, że ma 11 kg wagi i 72 cm długości.

Kolejny wyjazd, któremu warto poświęcić kilka słów miał miejsce 15-16 lipca podczas kolejnej zasiadki w Kobylanach. Dwa dni i cztery wędki (dwie osoby). 15 dnia miesiąca około 12 meldujemy się na łowisku, na którym zostaliśmy do kolejnego dnia do 19. Pierwszy dzień do wieczora przebiegał pomyślnie, aż tu nagle około 18 mój rybny pellet wysypany koło grążeli coś zaczęło zasysać. Pierwsze lekkie pociągnięcie, nie zdążyłem nawet zareagować. A już niecałą minutę później gwałtowny odjazd. Zacinam! Ryba pokazuje ogon nad powierzchnią (zestaw był położony na półmetrowej, maksymalnie 0,7-m wodzie). Po tym rusza w lewo, na trochę głębszy odcinek akwenu. Karp nie próbuje chować się w roślinność wodną. Walczy przy dnie, lecz nie próbuje szukać kryjówek. Ryba pięknie walczy, ale z każdą minutą czuć, że opada z sił. Po pewnym czasie mamy ją! Waży 6,5 kg - taki średni karpik. Kilka zdjęć i do wody! Przez noc mamy kilka konkretnych odjazdów, ale na zestawach z ciężarkiem "na stałe" nic się nie zaczepia! Podejrzewaliśmy, że to amury lekko podskubują przynęty i po prostu odpływają trzymając ją (samą przynętę) lekko w pysku, a my tylko zacinamy i wyrywamy im je z paszczy. Noc minęła na kilku takich odjazdach. Rano i przez południe spokój, a wieczorem, około 19 odjazd na wędce z truskawkową kulką położoną pod studzienką! Lekki odjazd i zacinam. Czuć opór, ale to na pewno nie jest karp. Prawdopodobnie amur. Daje dociągnąć się do brzegu, na którym stoję i od razu, automatycznie odjazd na drugą stronę stawu! Ryba wybrała jakieś 50 metrów żyłki! Zaczyna się walka. Po chwili z powrotem jest przy naszym brzegu, ale zaczyna się pływanie w kółko przy naszych nogach. Odjazd raz 15 metrów w prawo, raz w lewo. Czasami do przodu, czasami do dna. Ekscytująca walka, nagrałem filmik, na którym to doskonale widać. Walka trwała pół godziny! Hamulec miałem dokręcony na ? wytrzymałości żyłki 0,335 mm (12 kg). Silny, 10,2 kg amur po ponad 30 minutach, wykończony daje się podebrać. Szybka sesja i przygotowuję amura do odpłynięcia. Po jakiś 2 minutach ryba dzielnie odpływa do swojego królestwa. Bilans wyprawy to 2 ładne ryby i kilka niezaciętych odjazdów w 30 godzin. Było warto darować sobie spanie w nocy, choćby dla widoku pięknego, czystego i gwieździstego nieba oraz oczywiście kilku odjazdów.

Kolejny, tym razem wyjazd na trzy dni do Kobylan miał miejsce 19-21 sierpnia. Przygotowania do wyprawy trwały kilka dni. Na szczęście udało mi się zapomnieć tylko świetliki, ale bez nich da się żyć. Za bardzo potrzebne przy karpiowaniu to one nie są. Pierwszego dnia, a w zasadzie to już w nocy, bo było coś koło godziny 22-23 odjazd na wędkę umiejscowioną oczywiście koło studzienki. Zacięcie i siedzi! Czuć, że ryba jest ciężka, od razu wiem, że będzie to karp. Walka zaczyna się od razu po zacięciu. Ryba nie odpuszcza, walczy do samego końca. Przy brzegu przepływa pod drugą wędką. Cała sytuacja jest opanowana. Karp na koniec chciał skierować się w trzciny, ale niestety dla niego już mu to nie wyszło. Karp waży 11 kg i ma równe 80 cm długości. Sesja zdjęciowa i do wody! Ryba bez problemów odpływa. Rano mamy kolejne branie. Zacinam. Czuć naprawdę mały opór. Dociągam rybę do brzegu, a tu niespodzianka! Amur... maksymalnie 40 cm. Pierwszy raz widzę tak małego amura. Trochę zwątpiłem w jego umiejętności i dostało mi się za to. Przy podbieraniu amur wyskakuje z podbieraka i wyhacza się. Wyskoczył z wody jak karp podczas spławiania się! Coś pięknego... Reszta dnia cisza, wieczór to samo, a i noc nie dawała nam podejść do tego wszystkiego bardziej optymistycznie. Dopiero rano zauważyłem, że na jednej z wędek sygnalizator jakoś dziwnie leży na ziemi. Okazało się, że w sygnalizatorze padła bateria, a na drugim końcu zestawu jest za koleją licząc od wędki: gałąź, trzcina, jakiś kawałek zielska, patyk i w końcu amur. Podczas holu czuć było na prawdę spory opór. Ale wiadomo dlaczego... Ciekawe od kiedy ryba siedzi na końcu zestawu? Dobrze, że nie odpłynęła dalej tylko przesunęła się o jakieś 30 metrów w stronę studzienki. Po chwili walki amur jest mój. Nie jest jakiś wielki, ma 5,5 kg i postanowił zasmakować w truskawkowej kulce dipowanej w paprykowym dipie. No cóż... czasami opłaca się eksperymentować, a ryby jak widać to doceniają. I jak zawsze na tym stawie, południe i popołudnie przebiegało spokojnie, po to, żeby wieczorem zapewnić mi sprint w klapkach do wędki położonej na podpórkach jakieś 40 metrów od naszego stanowiska! Zacinam, a tu karp już jest w trzcinach. Proszę kolegę o to, żeby poszedł po łódkę i płyniemy po niego. Chwila manewrów łodzią i odplątywania z grążeli plecionki, a dokładniej samego przyponu strzałowego i stało się coś co doświadczyłem pierwszy raz w życiu. Nie mówię tu o wypływaniu po karpia, chociaż też była to dla mnie nowość. Podczas odplątywania ryby udało mi się ją dotknąć w ogon. Po tym jak strzała ruszyła wkurzona do przodu! Pokazała, że też potrafi się wkurzyć. Po odjeździe na jakieś 30 metrów udaje mi się ją opanować. Przy Panu Waldku, czyli opiekunie łowiska podbieramy karpia. Standardowe czynności i ryba wraca do wody. Grubasek skusił się na rybny pellet. W tym samym miejscu, na ten sam pellet, maczany w tym samym dipie udało mi się złowić już dwa karpie w tym roku. 6,5 z poprzedniej wyprawy oraz małego grubaska z tego dnia o wadze 7,5 kg. Spod studzienki natomiast w tym roku złowiłem dwa karpie po 11 kg i pięknego, 93-cm amura.


Ostatnia w 2015 roku wyprawa miała miejsce 18 października na zbiorniku Balaton. Jak na końcówkę dziesiątego miesiąca w roku nie było bardzo zimno. Fakt faktem, wiał chłodny wiaterek, lekko od czasu do czasu pokropił deszcz. Ale tak poza tym było dość ciepło. Od czasu do czasu dość mocno przyświeciło słońce. Było na prawdę ciepło, jak na tę porę roku. Na łowisku spędziłem 10 godzin. Dopiero po 8 godzinach doczekałem się pierwszego brania. Na wędkę zarzuconą na odległość około 50 metrów wziął karpik. Taki około 45 cm. Waleczny. I to bardzo jak na tą wielkość. Wziął oczywiście na kukurydzę. Ryba potrafiła momentami dość mocno pociągnąć, ale jednak na grubej żyłce, jaką używałem nie miała zbyt wiele swobody. Powody dla jakich użyłem grubej żyłki to: dużo roślinności zalegającej na dnie w którą często wchodzą ryby, które poczuły haczyk oraz występowanie dużych okazów karpi i amurów - występują nielicznie, ale występują. Na następny rok jednym z moich celów jest większy karp z tego łowiska...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz