9 października 2021

Z głębokiego zalewu...

Spędzić czas na zasiadce – to coś wspaniałego. Spakować się na nią… To coś czego nie lubię! Na wyprawę nad wodę PZW, która miała miejsce jakieś trzy tygodnie temu pakowałem się na spokojnie, bez pośpiechu przez trzy dni poświęcając każdego dnia 30-60 minut. Jest to w pewien sposób mozolne  nudne, ale za to gdy już dostaniemy się nad wodę, gdy już zaczniemy myśleć i kombinować gdzie tu położyć nasz zestaw – to już wynagradza wszelkie trudy! Ile razy miałem już tak, że nie chciało się wyjeżdżać z domu, bo to albo brzydka pogoda, albo było się zmęczonym. Kilka razy z domu udawało się wyjeżdżać ze słabszym nastawieniem, ale po przybyciu nad wodę cały dzień nagle stawał się piękniejszy!

W walce o nowe przygody na PZW wybrałem miejsce, w którym nigdy wcześniej nie łowiłem, miejsce często uczęszczane przez wędkarzy, ale czy łowne? Tego nie wiem. Wiem jednak, że dwa z miejsc, które w moim rankingu znajdowały się wyżej tego właśnie wybranego były albo zajęte, albo dojazd na nie był niemożliwy. Nie mówiąc już o coraz częściej spotykanych terenach prywatnych lub o zagrodzonych dojazdach nad wodę. Do tego w jednym miejscu na drodze znajdowała się meeega głęboka kałuża, która (nie kłamiąc) utrzymywała się przynajmniej przez dwa tygodnie, nawet gdy nie padał deszcz… Do tego „dno” było tam na tyle delikatne, że po wjeździe nawet terenowym autem mogłoby być ciężko wyjechać. Dobrym przykładem było typowo „leśne” auto pozostawione niedaleko drzew, przy kałużach - ktoś nie chciał przejechać dalej. Pozostało więc do wyboru tylko jedno miejsce. W przyszłym roku zacznę pewnie szukać nowych miejscówek, ale póki co trzeba zająć się łowieniem! W ruch – jak to na PZW – poszły dwie wędki, co chyba nie jest niczym dziwnym. Pierwsza z nich zakończona była dwoma gumowymi i jedną naturalną kukurydzą. Drugi kij to nieco „grubszy” zestaw – kulka 12mm i kulka 16mm. Nie nęciłem dużo – tyle co z łódki plus kilka łyżek zanętowych kukurydzy. Do tego woda przyjęła kilka garści kulek. Ostatni zestaw do wody trafił przed godziną 21:00, gdy było już wystarczając ciemno, aby widzieć tylko światło, które zawdzięczam łódce oraz nowo zakupionej lampie.

 

Zestawy trafiły do wody, w końcu przyszedł czas na uporządkowanie namiotu i w końcu na odpoczynek, zasłużony po całym tygodniu pracy. Dni wydają się już być bardzo krótkie – przed godziną 19 robi się już buro, a około 19:20 całkowicie ciemno. Wyruszając na zasiadkę po południu nie ma więc już wiele czasu na myślenie – trzeba działać! Woda miała tego dnia jakieś 18-19 *C. Nie była więc chłodna, ani też zbyt ciepła. Co więc przyniosła pierwszą noc? Głównie niepewne podciągnięcia, ale również kilka mocniejszych brań, które jednak zazwyczaj kończyły się na podciągnięciu hangera o kilka centymetrów w górę, a następnie ten spadał w dół… Nic wartego uwagi nie przydarzyło się w nocy – udało mi się tylko w końcu porządnie wyspać! Tak mija pierwsza noc – zaczynamy więc piątek!

 

Śniadanko, kawka i przemyślenia. Postanowiłem nie rezygnować ze znalezionych miejsc, lecz trzymać się ich do końca. Po czasie jednak zabrałem łódkę, podłączyłem echosondę i starałem się opłynąć jakiś kawałek zbiornika, aby sprawdzić „co w trawie piszczy”. Woda w owym miejscu była bardzo głęboka – kilkadziesiąt metrów od brzegu było już 14-15 metrów… Nie wprowadzałem więc nic nowego, tylko trzymałem się swoich wybranych już wcześniej miejsc. Około 12:00 wymieniłem przynęty na „świeże” oraz już przy tej wywózce przywiązałem o wiele większą uwagę do właściwego umieszczenia zestawu w wodzie. Przy jeszcze wczorajszym wypłynięciu nie było to możliwe, z racji, że działania toczyły się już w nocy. Taktyka nęcenia pozostaje niezmienna, przynęty na włosie również.

Ranek, w zasadzie do dobrej godziny 15 na naszym brzegu był bardzo upalny. Słońce świeciło u nas chyba w 100% swoich możliwości od godziny 7. Dopiero po południu gdy nasz brzeg przysłoniły przed promieniami drzewa podpłynęły bolenie. Ich ataki były niesamowite, dosłownie uderzał jeden za drugim! Ale to nie po nie przyjechaliśmy! Nie taki był nasz cel. Naszym celem były piękne karpie, które jeszcze do nas nie dotarły. Miejsca wiem, że wybrane mamy dobre, przynęty założone są. Czego więc brakuje? Odrobiny szczęścia i przepływającej ryby. Dzień mija nieubłaganie szybko, a skończył się na zaledwie kilku delikatnych braniach. Jakieś takie pojedyncze piki... Zresztą noc nie przyniosła też nadzwyczaj dużo emocji. Poza jednym mocniejszym braniem, do którego wybiegłem nie wydarzyło się nic niespodziewanego. Jakie było to branie i czemu nie zaciąłem? Podciągnięcie hangera pod sam kij, a następnie powrót do jego pierwotnej pozycji zawieszenia. Tak więc "bez szału". Po podbiegnięciu do wędek było już po wszystkim.

Miejsce w którym wędkowaliśmy słynie z wypożyczania łódek. Tak więc w sobotę z rana już o godzinie 5 lub 6 pierwsze osoby odbierały łódki. Przy moim sposobie łowienia na tym zbiorniku, nawet najmniejszy szum w wodzie może zrobić robotę... Niektórzy łódki zabierali fajnie, po cichu, inni tego zrobić nie potrafili. Nad ranem miałem jednak jeszcze kilka podciągnięć, ale bez efektów - bez ryby na końcu zestawu. Około 12:00 następuje zmiana przynęt. Poprawiłem nieco jeden z zestawów, ten z głębszej wody. Związałem na plecionce Sakany około 30-cm przypon, gdzie przynęta miała unosić się jakieś 5 cm nad dnem. Zanęciłem sporo drobnym pelletem, do kompletu trafiło kilka grubszych kulek oraz kukurydza. Druga z wędek pozostała bez zmian - kukurydza.

 

Na tę drugą około 17 w końcu nastąpił odjazd! Nietypowy, bo branie dziwne ale zacięcie zakończone sukcesem. Ryba od samego początku walki starała się trzymać blisko zlokalizowanych przeze mnie zatopionych gałęzi, a także zwisającej do wody trawy. Próbowała prawdopodobnie znaleźć "twardszą" przeszkodę o którą mogłaby się zaczepić. Na szczęście zestaw z wypinającym się podczas brania kamieniem nie daje rybie zbyt wielu szans na zaczep, ponieważ nie "przeciągamy" zestawu po dnie, lecz cała żyłka napięta wychodzi ku powierzchni wody. Po czasie ryba jest już coraz bliżej brzegu, gdzie wpływa jeszcze w pojedyncze rośliny, skąd szybko ją wyciągam. Jeszcze chwilę, jeszcze chwilę... Przy podbieraku ukazuje się nie karp, ale piękny i długi kleń!! 56 cm szczęścia, 1,79 kg wagi po odliczeniu worka! Ryba piękna... Wzięła dopiero po 3 dniach spędzonych nad wodą. Ile to trzeba się dla takich naczekać? Wróciła oczywiście do wody!

Przed godziną 20:00 odwiedzają mnie nad wodą koledzy. Podczas naszych rozmów o tym jak dobrze jest w Polsce i nad naszymi wodami, jakby przeciwko temu co mówiliśmy następuje branie! Kij Carp Chaser podnoszę w górę i na jego smukłym blanku znakomicie czuję walczącą istotę. Ryba połakomiła się na zestaw podwieszony kilka centymetrów nad dnem, na zieloną kulkę o zapachu ryby. Branie było bardzo mocne i stanowcze, a ryba od samego początku walki ucieka raczej w połowie wody, nie zbliża się do dna. Czuć, że zdobycz walczy bardziej "na ogonie" oraz co jakiś czas uderza tak jakby głową. Ogólnie na zestawie karpiowym, mocnym zestawie walczyła maksymalnie kilka minut, po tym przy brzegu dała się podebrać za pierwszym razem. Zdobyczą z otchłani zaporówki okazał się być prawidłowo zacięty piękny boleń! Centymetrów miał 68, ważyć go nie ważyłem, ale myślę, że ciężar wcześniej złowionego klenia przekroczył. Super! Jest druga ryba, także zaczyna się coś dziać, w końcu, przed ostatnią nocą nad wodą!

 

Sytuacja podczas nocki była jednak inna, zupełnie inna. Okazuje​ się bowiem, że do rana mam tylko kilka nieśmiałych brań, z czego kompletnie nic poważnego nie wynikło. Były to raczej takie delikatniejsze podciągnięcia, z których zacięcia spodziewać się nie można było. Wizyta nad wodą powoli się kończy, przychodzi czas na pakowanie, wynoszenie sprzętu znów do góry, do auta. Zalew jednak mimo wszystko opuszczam z uśmiechem na twarzy - kleń i boleń takiej wielkości myślę, że powinny cieszyć...

 

Kamil Skwara

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz