24 kwietnia 2019

Małopolskie rozpoczęcie sezonu - pierwsza wyprawa w 2019

Wraz z kolegami z Tarnowa pierwszą zasiadkę zaplanowaliśmy na łowisko w Brzeźnicy. Był to mój pierwszy wyjazd nad tę wodę. Koledzy byli tam może kilka razy. Łowisko nie należy do największych, jego powierzchnia to około 3 ha. Z głębokością sprawa wygląda różnie - podobno można znaleźć miejsca o głębokości 7 metrów, a można też łowić na półmetorowej płyciźnie. Zarezerwowaliśmy stanowisko nr. 3. Dawało nam to duże pole manewru, ponieważ nasz "plac" mieścił się w lewym rogu zbiornika, a cała woda znajdująca się po naszej prawej stronie należała do nas.



Sprzęt do samochodu zapakowałem już dzień wcześniej. Do przebycia miałem około 110 km... Z domu wyjeżdżam rano, tak aby około godziny 11-12 być już na miejscu. Po drodze z okolic Tarnowa "zgarniam" jeszcze kolegę. Droga na szczęście przebiega spokojnie i bez żadnych przeszkód. Po drodze robimy jeszcze drobne zakupy, ale i tak szybko dojeżdżamy na miejsce.

Docieramy na nasze stanowisko, gdzie wypakowujemy sprzęt, rozkładamy namioty. Każdy wybiera dla siebie miejsce, w którym położy zestawy. Za namową kolegów postanowiłem skupić się na okolicy prawego brzegu. Jeden z zestawów był odsunięty od brzegu oraz od zwisających do wody gałęzi małego krzaczka o około 5 metrów. Drugi powędrował jakieś 25 metrów od "suchego" lądu. Przynęty były wywożone za pomocą sterowane łódki. Nęciliśmy małą ilością kulek i pelletu. Wśród sześciu naszych zestawów przeważały kulki lub pellet o mniejszych średnicach. Sam łowiłem za pomocą 12 mm pelletu oraz 16 mm kulki. Koledzy również stosowali tą samą taktykę. Temperatura wody pierwszego dnia wynosiła 8*C - tak więc zbyt ciepła nie była. Zresztą tego dnia pogoda i tak nie rozchwytywała, a bez ciepłego polaru czy kurtki można było jedynie złapać jakieś paskudne przeziębienie.


Pierwsze branie następuje u Bartka. Ten podnosi wędkę do góry i cieszy się z walki z pierwszą w tym sezonie zdobyczą. Ryba walczy na prawdę dzielnie biorąc pod uwagę to, że woda nie zdążyła się jeszcze dobrze nagrzać, a ryby są wychudzone po niedawno minionej zimie. Zdobycz dzielnie walczy przy dnie, uciekając gdzie tylko może. Ryba na szczęście omija żyłki z pozostałych wędek, więc szkód wśród zestawów nie robi! Walka trwa kilka minut. Po tym czasie karp zostaje przyciągnięty do brzegu. Jak na tę wielkość to rybka na prawdę dzielnie walczyła i za to należy jej się wolność... Kilka zdjęć i odpływa!


Około godziny 14 przyszedł czas na mnie. Zestaw z założonym na włosie pelletem pochłonął jakiś żarłoczny pyszczek. Stanowczy odjazd kwituję poniesieniem kija, a ryba znajduje się już na haku. Pierwsze minuty holu sprawiają, że mam wrażenie, iż zaczepiłem na prawdę fajną zdobycz - sił jej nie brakuje, ale fakt, że szybko potrafi zmienić kierunek ucieczki świadczy o tym, że nie będzie to zbyt duża ryba. Tą również udaje się odciągnąć od pozostałych zestawów. Kilka razy udaje jej się zabrać kilka metrów linki z kołowrotka. Jednak szybko słabnie i może po 5 minutach holu mogę cieszyć się pierwszym karpiem w 2019 roku. Szybka sesja zdjęciowa i do wody!


Pół godziny później zagrał sygnalizator drugiej wędki. Dziwne, trochę niepewne branie... Na szczęście ryba siedzi na kiju! Rozpoczynamy mocowanie się z kolejnym wodnym potworkiem. Ten ciągle walczy przy dnie, nie interesują go ucieczki w bok, a za wszelką cenę stara się nie dać podnieść się w górę. Po krótkim czasie dzięki kijowi od Yorka dociągam rybę do brzegu, ale ta nadal walczy na głębokości... Już teraz wiedzieliśmy, że będzie to jesiotr, a zostaje to udowodnione chwilkę później, gdy ryba znalazła się w podbieraku...


Przez kolejne godziny siatka podbieraka suszy się na wietrze... Wędki spokojnie leżą, można nawet powiedzieć, że odpoczywają... Zatopionej w wodzie linki żadna podwodna siła nie chciała pociągnąć, a nawet dotknąć. Pogoda dokuczała - wiał zimny wiatr, powietrze było bardzo wilgotne, a to również za sprawą chłodnej wody, jaka znajdowała się w zbiorniku. Na stanowisko znajdujące się obok nas około godziny 17 przyjechał wędkarz, z którym szybko zakolegowaliśmy się. Jest, więc nas czterech, szanse na złowienie ryby wzrastają! Zmrok zapada szybko, bo już przed godziną 18 nastaje ogarniająca wszechświat ciemność. Z godziny na godzinę robi się coraz to chłodniej, rano możliwe są drobne ujemne temperatury. Do kolegi, który przyjechał koło godziny 17 przyjeżdża jeszcze jeden wędkarz. Łowimy, więc zgraną, pięcioosobową paczką. Zobaczymy, jakie będą wyniki!


Z rana... W zasadzie to może nie z rana, bo było to po godzinie 8, gdy zamierzałem już wyjść z namiotu, ale jakaś niewidzialna, magiczna siła trzymała mnie jeszcze w cieple, z centralki Yorka dobiega piskliwy dźwięk. Świeci się czerwona dioda, co oznacza czas na szybkie wyjście z namiotu i podbiegnięcie do wędek! Podnoszę kij i cieszę się holem kolejnej ryby! Od samego początku zdobycz pokazuje swoją siłę wyginając szczytówkę wędki Carp Chaser... Rybie udaje się też wyciągnąć troszeczkę żyłki z kołowrotka. Zasmakowała w kulce domowej roboty o zapachu wędzonej makreli - po prostu wiedziała co wybrać ;) Po krótkiej chwili holu rozpoczyna się szaleństwo, ponieważ rybie zachciało się uciekać w stronę pozostałych zestawów. Gdy mamy pewność, że ryba przepłynęła pod jednym z nim to zaczynamy przekładanie wędki po kijem leżącymi na podzie. Hol trwa jeszcze krótką chwilkę, po której kolega podbiera karpia, który okazuje się być jak na razie największym w sezonie i ważyć niecałe 10 kg (nie pamiętam dokładnej wagi...). Robimy kilka zdjęć i wypuszczamy rybę z powrotem do wody!


Sobota to też czas na pooglądanie transmisji przedostatniego już konkursu skoków narciarskich w tym sezonie. Jeśli ktoś uważa, że wędkarstwo to nudne zajęcie to najwyraźniej nigdy nie był nad wodą... Obecnie przecież każdy znajdzie coś dla siebie - sam mam takie zasiadki, że trzymam się z dala od telefonu, ale mam też takie, że lubię oglądnąć jakiś film, poczytać coś w Internecie, pozwiedzać bliską okolicę łowiska, pstryknąć kilak fotek... Możliwości jest ogrom, a z tego co zauważyłem to w nasze hobby jest szansa "wkręcić" nawet osobę, która zawsze mówiła że nigdy nie weźmie wędki do ręki...

Jak w zegarku, po godzinie 14 (tak jak dzień wcześniej) na zestaw z pelletem kusi się kolejny jesiotr. Powoli staje się to nudne – przejeżdżam spory kawałek drogi z nadzieją na łowienie fajnych karpików, a łowię jesiotry... A nie, przepraszam! W między czasie nasze stanowisko łowiło też leszcze... Zacięta ryba w mig znajduje się tuż przy powierzchni wody, gdzie raz uderza o nią ogonem... Cała walka toczy się przy powierzchni, a ryba od samego początku wydaje się być zrezygnowana. Co jakiś czas mocniej pociągnęła za linkę, ale hol mija w spokojnej i raczej przyjacielskiej atmosferze. Rybę "wrzucamy" do podbieraka, wykonujemy kilka fotek i uwalniamy!


Wieczorową porą rozpalamy ognisko... Czas mija nam na wspólnych rozmowach, śmiechu... Staramy się także dowiedzieć jak najwięcej o łowiskach w Małopolsce i jej okolicy. Okazuje się bowiem, że jest jeszcze kilka fajnych łowisk o których nie wiedzieliśmy kompletnie nic, a które być może warto jest wypróbować!


Noc mija spokojnie - podobno na tym łowisku w nocy nie łowi się ryb... Tym razem temperatura utrzymuje się na pewno powyżej zera, nie jest już tak zimno jak poprzedniej nocy. Kolejnego dnia około godziny 8 rozpoczynamy pakowanie. Chciałem bowiem o 13 być w domu, a do przejechania miałem delikatnie ponad 100 km. Zasiadka pozostawia po sobie mieszane uczucia - wybierając się na to łowisko, które według nas jest idealne na rozpoczęcie sezonu i na dobre wejście w nowy wędkarski rok, liczyliśmy bardziej na wynik ilościowy niż jakościowy. Niestety rybki nie współpracowały tak dobrze, jakbyśmy chcieli.





Kamil Skwara

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz