Jedna z zasiadek rozpoczynających ten rok nie wyszła po mojej myśli. Czas więc na kolejną i mam nadzieję, że udaną zasiadkę! Wyjazdy na komercje, które teraz mają miejsce traktuję jako przygotowanie do pobytów nad wodami PZW, które już niedługo nastąpią. Póki co uniemożliwia to ogromny stan wody... Niedawno wszystko zaczęło się stabilizować, woda fajnie opadała. Ale dosłownie jakieś dwa tygodnie przed tą zasiadką (połowa kwietnia) spadł śnieg, który w mojej okolicy utrzymywał się dwa-trzy dni, a w wyższych partiach nawet dwa tygodnie. Później przyszedł tydzień ciągłego deszczu, roztopów i prawie że maksymalnych stanów wód, a zalew nad który miałem zaglądnąć wzrósł ze swoim stanem o co najmniej metr-dwa, zalewając tym samym większość brzegów, na których można było spokojnie rozłożyć karpiowy majdan...
Wybrałem więc na ten weekend komercję na której stawiałem swoje pierwsze, karpiowe kroki. Było to Big-Game Kobylany. Woda niewielka, ale obfitująca w fajne rybki. W planie był przyjazd w piątek o godzinie 12:00, skończyło się na godzinie prawie 16... Ważne jednak, że udało się! Utrudniony był jedynie dojazd na stanowisko, gęste błoto i głębokie dołki, z których wystawały kamieniem prosiło jedynie o przemyślenie tego którędy bezpiecznie przejechać. Odcinek tak błotnistego terenu był niewielki - jakieś 50-60 metrów - ale raz w podwozie uderzył kamień, drugi raz błoto było tak głębokie, że nawet terenowym autem zastanawiałem się czy tamtędy przejechać... I po kilku minutach udało się wyjechać z "bajora" i ustawić auto niedaleko stanowiska. Na szczęście stanowisko nr. 2 - cypel - okazał się być całkiem fajnie wysuszonym terenem. W delikatnym deszczu został rozłożony namiot i przygotowany sprzęt.
Łowisko daje możliwość połowu na trzy kije - trzeba więc z tego skorzystać. Pierwszy zestaw z kulką 15mm o słodkim smaku trafił na wodę o głębokości 1,8m, w miejsce, gdzie często coś podpływało. Drugi zestaw z koszykiem do Methody (koszyk 90 gram) ułożyłem na wodzie o głębokości 1,5m. Zaprezentowaliśmy tutaj dla ryb maleńkie kulki (8 i 10mm) o zapachu słodkim, a trzeci zestaw trafił na o wiele płytszą, bo o głębokości 1,1m wodę. Tutaj - trochę ryzykownie - zastosowałem kulkę wielkości 18mm, bardzo mocno śmierdzącą...
Godzinka 20... No może chwilę po... Dziwne branie na wędce ze słodką kulką, z głębokości 1,8m. Bez odjazdu, z chwilą przerwy, aby po kilku sekundach delikatnie wybrać linkę z kołowrotka. Podnoszę wędkę w górę i mamy Cię! Coś jest, dziwny nieruchomy ciężar, przyssany do dna, co jakiś czas jakby mocniej uderzył. Kilka razy udało mi się go podciągnąć bliżej mojego brzegu, a później nagle jakby spadł. Jakby puścił haczyk, bez żadnego uderzenia, ani jednego ruchu. Może po prostu zacięty był tak delikatnie, o dosłownie przysłowiową skórkę? W każdym razie na brzegu wymieniłem przypon - dziś pechowy, więc idzie odpoczywać. Zestaw trafił raz jeszcze w to samo miejsce...
Chwilę po 1 w nocy jest! Z tego samego miejsca, na tę samą przynętę! Branie bardziej odjazdowe, ryba jakby miała więcej siły! Początki były dosłownie takie same jak przy poprzednim braniu. Po chwili przekazuję wędkę siostrze, która podciąga rybę do brzegu. Trawo to kilka minut ale największe szaleństwo rozgrywa się blisko brzegu, gdzie to po pokazaniu się ładnego, podłużnego i dość długiego ciała ryby ta zaczyna kierować się do dna powoli wyciągając żyłkę. Miała jeszcze sporo sił... Bowiem po tym jak zauważyła, że nie uda jej się uciec w jedną stronę to próbowała w drugą, w trzciny... Prób było wiele, jednak żadna nie wyszła na jej korzyść. Ryba w końcu trafia do podbieraka, a okazuję się być nią 9,6-kg jesiotr! Na zdjęciach wyszedł całkiem nieźle! Wracaj do wody!
Pozostała część nocy przebiegała już spokojnie. Rano tuż po tym jak wstałem rozpocząłem rozmyślać. Co tu można poprawić, aby było lepiej? Hmmm... Poza dwoma braniami (prawdopodobnie zerwana ryba to też jesiotr) nie doczekałem się tego po co tutaj przyjechałem - karpia. Dzień wydawał się zapowiadać słonecznie. Postanowiłem więc, że ustawię dwie podpórki w stronę płytszej zatoki. Łódką wywiozłem zestaw, który to położyłem na wodzie o głębokości 0,9 m. Wydawało się być to miejscem uczęszczanym przez ryby - przez noc w zatoce było kilka spławów. Liczyłem na to, że gdy słońce zagrzeje wodę to zatoka obudzi się. W bój poszła tutaj kulka 15mm. Postanowiłem też odświeżyć dwa pozostałe zestawy. Koszyk do Methody położony został na wodzie 1,5m, a drugi (już z kamieniem jako "zrywka") trafił na wodę 1,2m - było to wyjście w stronę płycizny z 1,6m. Delikatnie zanęciłem...
Dzień pod względem brań był spokojny. Dokuczał nam jednak dość mocny, chłodny wiatr, który też niestety negatywnie wpływał na wodę - spadek o 3*C w stosunku do poprzedniego dnia. Słońce jednak również mocno świeciło - w miejscach gdzie wiatru nie było to można by się opalać...
Nastaje noc, a wraz z nią branie na zestawie położonym na 0,9m. Niestety było to jedynie branie, do tego dziwne, jakby ryba podrzucała przynętą w górę i w dół... Podniesienie wędki i pusto, ryba sama też nie zacięła się za pomocą kamienia mocowanego "na stałe". Idziemy spać...
Gdy obudziłem się i otworzyłem oczy to dotarło do mnie, że jest już rano, jest jasno. W nocy nie było ani piknięcia, nic mnie nawet nie obudziło. Powoli docierało do mnie, że pozostało nam już tylko kilka godzin do powrotu do domu.
Te kilka godzin... Ostatnie chwile zamieniły obraz tej zasiadki! Najpierw następuje wyjazd na wędce, która od początku zasiadki nie przyniosła ani piknięcia!! Zabieram się z łóżka, otwieram namiot i bez butów pędzę do wędki! Podnoszę ją i jest! Mam Cię! Ryba siedzi. Walczy, ucieka... Mam tylko nadzieję, że nie spadnie. Z racji, że jest to moja pierwsza ryba w tym roku to emocje są ogromne. W odległości około 15 metrów od brzegu zdobycz jakby odzyskała siły. Ucieka w lewo, klei się do dna. Tuż po tym gdy delikatnie podnoszę ją w górę to ta kolejny raz ucieka w bok, kierując się ku mułowi... Ma siłę! Po czasie blisko powierzchni pokazuje się ładny pełnołuski, pełnołuski którego stać jeszcze było na dwa takie odjazdy, w momencie gdy zdawało się, że mamy go już na brzegu. Trzecia lub czwarta próba podebrania (nie pamiętam dokładnie która) przynosi efekty. Na brzegu witamy ważącego 5,5 kg karpia! Ważenie, zdjęcia i do wody.
Podczas składania sprzętu, a dokładniej rzeczy znajdujących się w
namiocie zaczyna grać wędka z wody 0,9m. Spokojny odjazd doczekał się
podniesienia wędki. Ryba od samego początku jakby ogłupiała. Wariacji
nie było końca. Była żywsza od swojego poprzednika - od karpia.
Odjeżdżała w bok, tak jakby już wcześniej widziała co jest jej celem.
I myślę, że tak było... Musiała to wiedzieć. Jeszcze przed
trzcinami zaparkowała w jakimś zaczepie. Na szczęście po chwili
kombinacji udało się ją zmusić do wypłynięcia. Opuściła swoje
bezpieczne miejsce, ruszyła w stronę otwartej wody, skąd po czasie
przyciągamy ją bliżej brzegu. Naszym oczom ukazuje się piękny,
ogromny... Karaś!! Ryba była mega duża!! W końcu trafia do podbieraka!
Przechodzimy do ważenia, gdzie uwaga... Waga pokazuje... 3,11 kg!! Do tego
zważony, mokry worek miał 0,56 kg. Daje nam to piękną wagę tej
zdobyczy - 2,56kg. Karaś jest niesamowity. Oczywiście zbytnio spokojnym podczas
sesji fotograficznej nie był, ale i tak sprawił nam wiele radości! Po
krótkiej sesji ryba odpływa! Niech rośnie i jeszcze kiedyś pokaże się w mojej kołysce!
Wyjazd wypadł na plus. Pozwolił poczuć ryby, pozwolił mieć nadzieję na udany sezon - mimo przeszkód jakie póki co dawały się odczuć przed jakimkolwiek wyjazdem... Zobaczymy co będzie dalej... Już niedługo odwiedzimy kolejną wodę, wodę na której jeszcze nie wędkowałem, a którą to zobaczycie w jednym z letnich wdań magazynu KARPMAX!
Kamil Skwara
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz