Pierwsze wyjście ryby notuję dopiero po przejściu około kilometra. Atak pstrąga był nieudany - przynętę, jaką był wobler chciał zaatakować dopiero przy moich nogach. Wykonuję kolejny rzut i prowadzę wabik zdecydowanie wolniej. Ryba tym razem atakuje. Nastąpiło to jakieś 5 metrów ode mnie. Rybę zacinam. Podczas holu nie dzieje się nic nadzwyczajnego... Podciągam rybę bliżej siebie, a ta podczas podwodnego salta spada z haka. Pstrąg był niewielki - miał może z 20 cm długości.
Kolejne miejsce, w jakim udaje mi się skusić do brania rybę to fragment wody gdzie przez minione dwa lata nie dała się zauważyć żadna ryba. Kolejny raz wolno prowadzonego w okolicy dna woblerka atakuje pstrąg! Walka trwa, ryba nie jest zbyt duża ale stara się utrudnić moje życie jak tylko może! Kilka razy odpływa na boki, raz wyskakuje z wody, robi kilka podwodnych salt, aż w końcu pokazuje pierwsze oznaki zmęczenia. Decyduję się wtedy podebrać pstrąga. Udaje się to za pierwszym razem. Wykonuję mojej zdobyczy kilka zdjęć i zwracam jej wolność!
Idąc w górę rzeki spotykam kolejne - na pierwszy rzut oka - interesujące miejsca. Na nic zdały się jednak wszelakie kombinacje, zmiany przynęt, sposobów prowadzenia... W większości miejsc ryby nie chciały nawet pokazać się. Niedaleko jednej ze skarp natrafiam na głęboki dołek, gdzie woda płynie bardzo spokojnie. Pierwsze kilak rzutów nie daje mi nawet złudzeń na zobaczenie ryby... Zmieniam wobler na głębiej i szybciej pracujący. Już w pierwszym rzucie za przynętą wypływa na prawdę pokaźnej wielkości "kropek". Nie atakuje jednak przynęty... Za którymś z kolejnych rzutów ryba pokazuje się jeszcze raz, lecz też nie atakuje... Myślę, więc że miejscówka jest już "spalona" - ryba na pewno wyczuła podstęp... Łowię na naprawdę niewielkiej wodzie, gdzie każdy najdrobniejszy błąd jest zauważalny - rzeka ma szerokość może 4-6 metrów!
Kolejne miejsce - głęboka na około 2,5 metra skarpa. "Biczowanie" zaczynam od wyjścia ze skarpy. Woda jest tutaj spokojna i głęboka, a także niestety bezrybna. Postanawiam więc przejść kawałek dalej i spróbować swoich sił na wlewie. Pierwsze kilka, może kilkadziesiąt rzutów nie przynosi żadnych pozytywnych wieści. Decyduję się na rzut pod stromy brzeg i czekam, aż przynęta opadnie na dno. Rozpoczynam wolne prowadzenie... Po czasie czuję uderzenie, którego nie udaje mi się zaciąć, a wobler do brzegu odprowadza kolejny piękny pstrąg (tłuściutka ryba, miała na pewno 40-cm długości)! Jak widać wielkie ryby zamieszkują w tym roku tę wodę! Cudownie! Cudowne niestety nie było to, że żyłka na moim kołowrotku odmówiła posłuszeństwa... Zaczęła plątać się do tego stopnia, że postanowiłem wrócić do domu i nie denerwować się już więcej... Podczas rzutu robiły się "brody" - czas więc zmienić linkę, która ma za sobą jedynie kilka pstrągowych wypraw... Jak widać na żyłce nie można oszczędzać - no chyba, że chcecie dodatkowo denerwować się będąc na rybach!
Kamil Skwara
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz