14 maja 2016

Tak to już bywa


Majówka jest dla mnie obowiązkowym czasem spędzonym nad wodą, a dokładniej to nad karpiową wodą. Jak co roku padło na moje ulubione łowisko w okolicy, czyli na staw w Kobylanach. Tradycji stało się zadość i 4 maja wyjechaliśmy z domu nad wodę. Nie obyło się bez drobnego spóźnienia, oczywiście za sprawą deszczu, bo przecież kogo by innego... Kilkanaście minut po 17 wszystko na szczęście doszło do skutku i pakujemy wszystko do auta. Torby, plecaki i cały nasz majdanek ledwo co wchodzi do samochodu. Wydaje się, że zabraliśmy wszystko co może albo nawet powinno się przydać. W tym czasie słoneczko zaczęło już wychodzić z poza chmur. Pięknie świeci! To jest to czego nam trzeba!




Samochodem wypełnionym po brzegi wyruszamy więc w drogę. Przed nami 17 km asfaltu na łowisko. Nad akwenem jesteśmy w okolicach 17:30. Wita nas piękne i wielkie... błoto! Teraz przyszedł czas na przeniesienie wszystkiego co zabraliśmy ze sobą z auta po drzewo. Kompletnie nie było szans zjazdu autem w okolice naszego stanowiska. Napełnieni optymizmem przenosimy bagaże. Nagle zaczyna kropić deszcz... Zmieniamy plan działania i zamiast w pierwszej kolejności wywieźć zestawy w już wcześniej zaplanowane miejscówki rozkładamy namiot. Chcemy wszystkie ukryć przed deszczem, po to żeby przez trzy kolejne dni nie musiało leżeć mokre. Namiot daje nam, ale nie tylko nam, ale również naszemu sprzętowi i wszystkiemu co zabierzemy nad wodę schronienie. Taki wynalazek turystyczny jest bardzo przydatny podczas dłuższych, karpiowych zasiadek. Gdy już wszystko było ukryte pod namiotem rozpocząłem przygotowywanie zestawów do wywózki. W tym czasie już praktycznie przestał padać deszcz. Wędkowałem dwoma wędkami. Na włos pierwszego zestawu założyłem kulkę firmy Carrum - truskawkę. W zeszłym roku o tej porze na kulki o wyżej wymienionym zapachu miałem już bardzo dobre wyniki. Włos drugiego z zestawów zajęła kukurydziana kulka tej samej firmy. Jedna proteina zajęła miejsce pod trzcinami, druga natomiast okolice studzienki odprowadzającej wodę. Obydwa zestawy zanęciłem dywanowo (za niedługo pojawi się artykuł o właśnie takim nęceniu, potrzeba mi tylko filmiku, który nagram przy kolejnej wizycie w Kobylanach). Do wody trafiły dwie garści kukurydzy oraz garść kulek - takich samych jakie miałem założone na włosie.

Podczas tego wyjazdu głównie przynęty Carrum trafiały do wody

Dzięki uprzejmości firmy York, która to dołożyła wszelkich starań by zestawy wysłane dla mnie do testów dotarły na majówkę miałem możliwość wypróbowania co te cudeńka potrafią. Cały jeden zestaw składał się praktycznie tylko i wyłącznie z akcesoriów Yorka. Tylko przypon, hak, ciężarek i krętlik były wytworem innej firmy. Zestawik złożony z produktów Yorka bardzo przypadły mi do gustu - i mówię to szczerze! Na pewno od tego wyjazdu za każdym razem będą pomagać mi w osiąganiu kolejnych sukcesów - główny plan na ten roku to karp o masie ponad 15 kg!

York Devil 2 Carp

Nastaje noc. Wraz z zapadnięciem zmroku postanawiamy upiec sobie kiełbaski na ognisku. Przestało padać ale mimo to wszystko dalej było mokre. Łatwo można się domyślić, że wzniecenie ognia w tych warunkach nie było łatwe. Na szczęście udaje się utrzymać płomienie przez chwilkę. Blisko północy, kiedy to już zamierzaliśmy pójść spać moja centralka zaczęła piszczeć! Zaświeciła się niebieska dioda - branie na wędce pod trzcinami. Słychać piękny i długi odjazd. Wychodzę z namiotu, wszystko się uspokoiło, ale swinger nadal lekko "podskakuje". Szybka decyzja i zacinam! Jest! Siedzi! Czuć rybę! Wędka wygina się dosłownie w pół chociaż kąt między kijem, a żyłką nie jest duży. Zestaw był położony jakieś 80 metrów ode mnie. Po kilkunastu sekundach udaje się w końcu podnieść "skałę" z dna. Ruszyła! Kołowrotek oddaje żyłkę z taką prędkością, że nie można tego określić. Kręciołek York Absolution 9000 precyzyjnie uwalnia żyłkę ze szpuli. Nagle słychać uderzenie w wodę, tak jakby duża, płaska deska spadła z dużej wysokości na powierzchnię wody. To na pewno nie jest karp - wiedziałem to! Po kilku sekundach czuje uderzenie ogonem na żyłce... Na wędce wyczuwam moment wypięcia się haka z pyszczka ryby... Już po wszystkim... Przegrałem... Najprawdopodobniej był to sum... Ale niestety mam tylko 95% pewności tego... Podejrzewam, że to był król polskich wód... Dlaczego? Po pierwsze hol rozpoczął się od ciągnięcia "skały", a drugim argumentem jest uderzenie ogonem o żyłkę. Niestety powyższe argumenty nie mogą zostać potwierdzone... Jedno jest pewne. Był to najprawdopodobniej większy sum niż ten złowiony w marcu. Tamtego od razu udało mi się odciągnąć od dna, mimo że łowiłem na lżejszy sprzęt od tego, na którego teraz miałem branie. Chociaż wiadomo też przecież, że ryba rybie nie jest równa...

Piękne wieczory w Kobylanach... Przyroda jest tutaj piękna! Oczywiście ryby są najlepsze :)

Pełen nadziei na branie amura nad ranem wywożę kukurydzianą kulkę Carrum w to samo miejsce, w którym miałem branie. Jest ciemno, a nad wodą unosi się mgła. Wracam dosłownie cały mokry. Kładziemy się spać... Rano niestety nie budzi mnie sygnał pochodzący z centralki. Wiedziałem, że coś jest nie tak. Przecież jeśli amury żerowałyby tak jak zawsze to rano powinien jakiś zasmakować w kulkach podanych na końcu mojego zestawu. Ryby musiały żerować na innym pożywieniu. Zawsze przez noc, a szczególnie nad ranem udawało się złowić jakąś rybę. Zazwyczaj był to karp albo amur. Wiedziałem, że od tego momentu będzie trudno o rybę, ale miałem nadzieje, że moje starania zostaną wynagrodzone... Około 11 zmieniam smaki kulek oraz miejsca łowienia. Na głębokiej wodzie zostawiam jeden zestaw. Położyłem go dokładnie na "wejściu" do małej zatoczki. Oczywiście blisko trzcin. Ryby w tej wodzie mają określone swoje ścieżki, z których to pobierają pokarm i właśnie przebiega ona w okolicach trzcinowiska. Drugi zestaw trafia w okolice zatopionej pod wodą wierzby. Leży ona na mulistym dnie, około 1,5 metra pod powierzchnią wody. Zawsze z tego miejsca miałem jakiś odjazd. Z tej miejscówki, jak i z pod studzienki przypadała średnio jedna ryba na dobę (oddzielnie liczę tutaj te dwa miejsca). Dzień przebiega spokojnie pod względem brań. Niestety tylko brań... Około 12 przechodzi obok nas burza. Jakieś dwie godzinki później z przeciwnej strony przychodzi następna, która szybko ucieka na północ. Kilkanaście minut później słychać kolejne grzmoty... Tym razem z zachodu. Teraz burza trwa zdecydowanie dłużej... W okolicach godziny 17 przechodzi nad nami siódma z kolei chmura z błyskawicami! Praktycznie od 14 bez przerwy nadpływały kolejne chmury... I to każda z innej strony, np. burza z południa odeszła w kierunku północnym, a ze wschodu przyszła następna... Porażka... Taka pogoda jest najgorsza i bardzo niebezpieczna. Samym wieczorem od Właściciela dowiadujemy się, że jakieś 10 km od nas przeszła trąba powietrzna. Dokładnie rok temu podczas zasiadki na tym zbiorniku nasz pobyt skróciła również gwałtowna burza z trąbą... Jedyne słowo jakie przychodzi mi na język tego dnia to "porażka"...

Czas na kolejną burzę... Niestety...

Na noc za zgodą Właściciela rozkładam trzecią wędkę, którą umieszczam w nietypowym dla tego łowiska miejscu, kilka metrów przed szczytówką wędki, która to ukryta jest w gęstym trzcinowisku. W tejże właśnie małej zatoczce przez dzień można było zauważyć spławy dość sporego karpia. Postanowiłem wykorzystać sytuację i położyć tam jeden z zestawów. Reszta ułożona była tak jak zawsze, czyli okolice trzcin i studzienki. Chwilkę po ugaszeniu małego ogniska (nie udało się rozpalić ognia w błocie, w jakim praktycznie "pływaliśmy") zestawem z nietypowego miejsca coś się zainteresowało. Podciągnięcie zestawu pokazywało jednak, że w to miejsce wpłynęła niestety drobnica... Słabe podciągnięcia na zestawie z ciężarkiem na stałe - niestety brania te nic nie przyniosły. Około północy mam delikatny i bardzo krótki odjazd na wędce pod trzcinami. Wybiegam do wędki. Nie dość, że podjeżdżam na błocie pod same kije to w momencie, gdy zdążyłem wyjść branie już ustało... Trudno, idziemy spać... Może nad ranem wyjdzie jakiś amur...

Niestety nie udało się nagrać momentu brania...

... podwodne życie

 













Okazało się, że nadzieje był próżne. Rano przenoszę wszystkie wędki na płytką zatoczkę, gdzie w okolicach południa pojawiają się karpie. Chciałem, żeby wpływające do niej ryby zastały już przynętę na dnie - żeby ta na nie czekała. Trzema wędkami obstawiłem trzy najlepiej sprawdzające się podczas każdej z zasiadek miejsca, niestety na próżno. W południe, gdy słońce tak dobrze oświeciło wodę, że w okularach polaryzacyjnych można było zauważyć cielska wielkich karpi postanowiłem podrzucić w ich stronę drobny pellet. Rzucałem dosłownie pod pyszczki ryb, przynęty ocierały się o ich łuski. Te jednak nie reagowały na nic co wpadało do wody... Łowię na pop'upy, na mieszankę pływającej kukurydzy z naturalną (tak aby tworzyła "chwiejący się słup nad dnem") oraz na miniaturowe kulki. Nic... Według Gospodarza akwenu ryby podobno zaczęły żerować na ikrze płoci co było bardzo możliwe. Co chwilę można było usłyszeć ucieczki drobnych rybek i ogromne pluski! Po południu nad wodą odwiedza mnie kilka osób, z którymi dość długą chwilkę rozmawiam. Tak się złożyło, że w tym czasie bardzo szybko minął czas... W mgnieniu oka wybiła godzina 17, a my rozpoczęliśmy zbieranie sprzętu.

Drzewo, a pod nim mieszkaliśmy przez trzy dni

Jakie są wnioski z wyprawy?
1. Dwa nocne brania z pod trzcin, dokładnie co do centymetra w tym samym miejscu pojawiły się równo z nastaniem godziny 23:40.
2. Jeśli ryba, żeruje na "lepszym" pokarmie od kulek i pelletu to już samo zachęcenie do brania jest ciężkim orzechem do zgryzienia... Nawet na kulki prażone konopie-kawior nie udało się zanotować brania. Po prostu jest to najgorszy czas dla karpiarza. Ale nie wolno się zniechęcać!

Nie ma mowy o rezygnacji!

Postanowiłem, że przez jakieś dwa wyjazdy pobawię się z mniejszymi karpiami by początkiem wakacji zmierzyć się po raz trzeci w tym roku z rybami z Kobylan!

Galeria zdjęć z wyjazdu: http://tufotki.pl/uveNu

Pozdrawiam - Kamil

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz