
Miły Właściciel od razu po przyjedzie rozpoznaje naszą rodzinę. Wie już, że to właśnie ja trzy lata temu zahaczyłem tutaj pięknego amura. Troszeczkę z uśmiechem kieruje do mnie takie słowa: "Jak złowisz go jeszcze raz to ten na pewno zapamięta sobie już Ciebie na zawsze!". Słowa wypowiedziane z uśmiechem na twarzy - ja widziałem na początku, że będzie trudno, ponieważ jestem na praktycznie nieznanej wodzie, do tego dużo podwodnej roślinności. Jednak wciąż miałem nadzieję, że kilkudniowe nęcenie ziarnem w jednym miejscu, na tak małym stawie przyniesie mi w końcu mojego azjatyckiego przyjaciela!
Po przyjeździe "umeblowuję" swój pokój. Pierwszego dnia nie ma czasu na rozkładanie karpiówek, ponieważ na miejscu byliśmy dopiero o 17. Wyciągam więc spinning i z nadzieją na pierwszego w życiu (!) sandacza "biczuję" wodę. Godzinka rzucania praktycznie we mroku nie przynosi efektów. Przed spaniem przygotowuję karpiówki, aby rano już tylko wyrzucić zestawy i czekać na odjazd...
Drugi dzień (środa) to pobudka o godzinie 5. Przygotowane już wcześniej zestawy wyrzucam w wybrane już pierwszego dnia miejsca. Jako dobrą miejscówkę obstawiałem okolice gęsto rosnących tutaj roślin wodnych. Łowię i nęcę tylko i wyłącznie kukurydzą. Nie wiem czy przyjezdni ludzie sypią rybom kulki czy też nie. Wolałem nie ryzykować i postawiłem na wszędzie i zawsze skuteczną kukurydzę. Jedna wędka w lewo, druga w prawo. Wędka po mojej lewej zarzucona została na jakieś 20 metrów od brzegu, druga na 40. Rośliny w stawie okupowały okolice brzegu, tworząc najróżniejsze korytarze pomiędzy swoimi łodygami. Prawdopodobnie tam ukrywają się ryby. Na środku zbiornika, jak widać na zdjęciu poniżej, znajdziemy dużo większy korytarz, w który to właśnie zarzuciłem zestawy. Rośliny swoje korzenie miały mniej więcej około dwa, trzy metry pod wodą.
Na pierwsze branie czekałem około trzech godzin. Spokojny, ciągły odjazd, który zacinam. Niestety okazuje się pusty... Karasi tutaj niby nie ma, za to są duże i ostrożne liny. Może to taki gość tym razem skusił się na ziarenka kukurydzy?
Kolejne godziny mijają spokojnie. Samym wieczorem notuję kolejny odjazd. Zacinam, a ryba od razu wchodzi w rośliny. Przez moment czułem jej siłę, ale gdy ta już wpłynęła między rośliny mogłem jedynie wyczuć pojedyncze, delikatne puknięcia. Była jednak była wciąż na haku. Około 40 minutowe zmagania z gęstą roślinnością nie przynoszą skutków. Postanawiam odstawić wędkę na podpórki i otworzyć kabłąk... Po dłuższym oczekiwaniu nie ma jednak pożądanych skutków... Zmagania kończą się zerwaniem zestawu...
Trzeci dzień - czwartek

Jak w zegarku - godzina 9:00 - sensowny odjazd kwituję zacięciem. Mam kolejną rybę wyprawy! Walczy dzielnie, ale nie sprawia problemów. Po czasie pokazuje się ładna "złota rybka". Kilka króciutkich odjazdów przy brzegu i udaje się podebrać około 3-kg karpika. Pełnołuski po sesji zdjęciowej odpływa do swojego domu w pełni sił. Rana jak zawsze odkażona, zdjęcie mam, ryba odpłynęła - idealnie!

Sobota
Słońce grzeje niemiłosiernie. W okolicach godziny 13 mamy ponad 30 stopni! Wszystkie ryby wygrzewają się przy powierzchni. Kilka razy wystrzeliłem z procy chleb - tak z czystej ciekawości i obserwowałem. Pierwsze przy nim pojawiały się ukleje. Dopiero po chwili podpływały karpie, ale te jednak nie zbierały każdego kawałka chleba. Do teraz nie wiem czemu niektóre z kawałków zostały tylko opłynięte kilka razy dookoła. Chwilkę po tym postanowiłem przerobić jedną z wędek. Zestaw składał się z... haczyka i skórki od chleba. Taki zestaw wyrzucałem mniej więcej około 10 metrów od zauważonego karpia. W tej metodzie łowienia nie używamy zanęt. Po zarzuceniu obserwujemy chlebek i czekamy aż ryba do nas podpłynie. Pierwsza próba - karp atakuje przynętę po kilkukrotnym jej opłynięciu i "dziobaniu". Zacinam! Czuję go! Ten jednak od razu wpływa w rośliny i po chwili zrywa moją 8-kg plecionkę... Chwilę później Kolejna rybka wypływa do mojej przynęty. Ta jednak tak połyka przynętę, że po zacięciu wyjmuję jej haczyk z pyska... Coś zrobiłem źle, za wcześnie zaciąłem... Strzelam z procy w stronę wody kilka kawałeczków chleba i na godzinkę daję odpocząć wodzie.

Niedziela to pobudka o 4 rano i spanie przy wędkach. Jedną wędkę ustawiam na pierwszym stawie, a drugą na drugim. Śpię przy tej, która zarzucona jest w zarośnięty zbiornik. Centralka włączona, czekam.
Około 8 branie na drugim stawie! Ryba znów przypomina walką amura. Tak też jest! Po chwili walki wychodzi do podbieraka z którego wyskakuje jak torpeda! Walczy jeszcze kilka minut! Mocne odjazdy, widowiskowa walka. Amur wygląda na nieźle wkurzonego. Po chwili ląduje w podbieraku. Waży 9 kg, czyli to mój przyjaciel! Dlatego warto wypuszczać ryby! Złowiłem go już trzeci raz w życiu!
W niedzielę przed południem wracam do domu. Skąd wiem, że trzy razy złowiłem tego samego amura? Łowiłem na małych stawach obok domków letniskowych - wielki plus dla nich, ponieważ można połowić, jak i również odpocząć z rodziną w pięknych Bieszczadach. Obok domków znajdują się trzy stawy, amur złowiony został w drugim. Według właściciela, który co jakiś czas spuszcza wodę ze zbiornika w tym właśnie stawie cały czas (nie przenosi ryb do innych) pływają dwa amury - właśnie ten mój, a drugi około 12 kg. Trzy lata temu były to amurki 5 i 9 kg. W drugim stawie oprócz tych właśnie rybek złowić można również karpie do 4 kg, oraz kilka małych torped do 50 cm - więc to raczej pewne, że trzy razy złowiłem tego samego amura.

Zachęcam do obejrzenia filmu z wyprawy!
Dziękuję bardzo za poświęcenie czasu w celu przeczytania artykułu! - Kamil Skwara
Elegancki amur :)
OdpowiedzUsuńDzięki :) Bardzo mnie ucieszył :) Cel wyprawy! :)
UsuńSuper Kamil. Zawsze czytam i siedzę Twoja stronę. Pozdrawiam Jakub Wietrzykowski 😉
OdpowiedzUsuń