22 stycznia 2016

Trzy dni pod drzewem

Już po ostatnim powrocie - jeśli dobrze pamiętam to po 15 lipca - planowałem kolejny, tym razem w końcu 3-dniowy wyjazd na łowisko w Kobylanach. Lubię przesiadywać nad tym stawem. Jest to dzikie łowisko, którym zajmuje się Pan Waldek - również karpiarz. Rola gospodarza to głównie dbanie o rybostan i o przestrzeganie regulaminu. Dno nie jest czyszczone z zaczepów - po prostu jak jest, tak ma zostać. Jest to jak wspomniałem dziki staw. Nie raz podczas pobytu tam spotkałem w nocy dzika, sarnę czy jelenia. Zaskoczeniem nie jest wielki zaskroniec przepływający staw lub nawet bóbr lub gigantyczne (co niektóre) żaby! Do tego rok temu spotkany tam był orzeł przedni! Na prawdę rzadki widok! Przez dzień często można usłyszeć charakterystyczne tylko dla jednego zwierzaka kra-kra. Do tego łabędzie, myszołowy, a w nocy jeże, nietoperze i sowy. Po prostu pięknie. A jeśli chodzi o wodę... W płytszej części zbiornika można spotkać zatopioną wierzbę i dużo podwodnej roślinności. W głębszej ma dnie zalegają najróżniejsze gałęzie drzew. A rybostan? Właściciel dba o to, żeby ryby nie opuszczały tego stawu za sprawą wędkarzy, co jakiś czas z mniejszego stawu "przerzucane" są ryby, które osiągną już pewną wielkość. Trafiają wtedy do większego stawu, w którym dominują karpie i amury. Częstym przyłowem podczas nawet zwijania zestawu są szczupaki, które chyba z ciekawości uderzają w zestawy. Chociaż rok temu w czerwcu miałem taki przypadek, że 50-cm szczupak wziął na kukurydzę z gruntu - przynęta leżała na dnie, nie był jej w żaden sposób nadawany jakikolwiek ruch. Ta sytuacja pokazuje, że szczupaki zmuszone tym, że nie można tam łowić na przynęty zwierzęce stały się ciekawym przyłowem podczas karpiowych zasiadek. Już nie raz miałem tam kontakt z dużym szczupakiem, niestety zawsze kończyło się tym samym. Podczas tego wyjazdu również zaliczyłem zerwanego szczupaka - ale o tym później. W stawie można również spotkać spore karasie oraz wielkie sumy! W tym roku już kilku wędkarzy straciło zestawy, gdy coś wielkiego walczyło po drugiej stronie zbiornika i nie dało się ani trochę przyciągnąć do brzegu...
 
             19-21 sierpień to czas mojego pobytu na tym pięknym stawie. Wraz z nie wędkującym kolegą wybrałem się w środę wieczorem do Kobylan. O 18 moje zestawy były już w wodzie. Jeden zestaw postawiłem obok studzienki odprowadzającej wodę, a drugi pod gęstymi trzcinami, które są trasą wędrówek amurów i rzadziej karpi. Koło studzienki na włos trafiła kulka szesnastka o smaku białego konopia, a pod trzcinami 20 mm - "Mega ananas". Nie dostałem jeszcze kulek do testowania, więc łowiłem na
swoje sprawdzone - Adder Carp. Po rozstawieniu zestawów przyszedł czas na rozkładanie namiotu. Minęło jakieś 15 minut i zaczynamy "umeblowanie" naszego mini-domku. Tym razem miałem zajęte stanowisko "pod drzewem", więc mieliśmy dużo więcej miejsca do dyspozycji, niż na cyplu. Gdy skończyliśmy wszystko ogarniać przyszedł wieczór, zaczynało się zmierzchać. Rozpaliliśmy ognisko i zaczęliśmy przyrządzać kiełbaski. Zestawów na noc już nie przerzucałem, bo od 18 do mniej więcej 5 rano było 11 godzin, więc dipowane kulki spokojnie wytrzymają. Noc zapowiadała się chłodna, niezbyt ciemna. Gdy jeszcze siedzieliśmy przy ognisku nie dał się aż tak bardzo odczuwać chłód. Ale już później... Brrrrr... Aczkolwiek tak zimno nie było. Jakieś 12°C. Ale woda miała najmniej 20°C. Była bardzo ciepła! Po zakończeniu ogniska usiedliśmy w namiocie i włączyliśmy sobie film. Tym razem, już trochę w obawie przed dzikimi zwierzętami kupiłem dwa wkłady do zniczy, które paliły się przy wędkach przez całą noc. Miałem już tutaj różne sytuacje w nocy: dzik, jeleń, sarna, lis, a nawet pijana młodzież... Tego ostatniego ogień niestety nie przestraszy...
                          

Podczas rozmowy przez telefon z dziewczyną rozlega się wielki pisk na wędce przy studzience! Wolny bieg jeszcze nie zdążył zatrybić, a ja już byłem przy wędce. Swinger podszedł powoli, lekko pod kij, po czym opadł na dół i gwałtownie poszedł w górę. Dla mnie sygnałem do zacięcia był już pierwszy ruch sygnalizatora w górę. Przecież na zestawie z ciężarkiem na stałe, a więc w zestawie samozacinającym haczyk powinien już ukuć karpia, a zacięcie zostało już tylko formalnością. W samych skarpetkach, w nocy, w rosie holuje rybę. Czuje, że jest ciężka. Po pewnym czasie miałem 100% pewności, że jest to karp. Charakterystyczne uderzenia łepem oraz walka przy dnie... To na pewno nie jest amur. A jeśli moje przeczucia są prawdziwe, to jest to na pewno całkiem spory karp. Po kilku minutach rybę udaje mi się podholować do brzegu. Przy brzegu ryba wciąż walczy przy dnie. Chciałem ją przynajmniej zobaczyć. Podciągam ją do powierzchni i... karp pełnołuski! Piękny, duży! Może mieć ponad 10 kg. Gdy pomyślałem o jego wadze,w tym samym momencie ryba dała nura do dna i zaczęła uciekać pod drugą wędką. Ryba przepłynęła pod plecionką, więc musiałem szybko zareagować i przełożyć wędkę z karpiem na końcu, pod wędką czekając na rybę. Zabieg oczywiście udaje się i już po kilku minutach karp zaczyna się poddawać. Widać oznaki zmęczenia, jednak rybę stać jeszcze na jeden zryw. Po tym odjeździe podbieram karpia. Przenoszę rybę na mate i wyhaczam. Po sesji zdjęciowej ważę rybę, która okazuje się, że o 1 kg łamie granicę 10 kg i ma 80 cm długości. Więc moja życiówka karpia z tego łowiska została wyrównana - następne 11 kg. Mam już na koncie dwa karpie po 11 kg, amura o takiej samej wadze oraz amury 10,5 kg i 10,2 kg. I to wszystkie ryby z tego łowiska! Po sesji i pomiarach karp spokojnie wraca do domu, a ja w ciemną noc wypływam łódką wywieźć zestaw pod studzienkę. Od właściciela łowiska dowiedziałem się, że roczny przyrost masy ryb w tym stawie waha się w granicach 3-4 kg. A to jest bardzo możliwe. Maja bowiem dużo naturalnego pożywienia, min. ślimaki. A do tego przecież karpiarze odrzucają kulki, pellet i kukurydzę co niewątpliwie pomaga rybom trochę przytyć (przyrost w granicach 3-4 kg rocznie, moim zdaniem jest bardzo wysoki). Za rok ten karp (patrząc na to, że mamy już końcówkę wakacji) może złamać granicę nawet 13 kg!
        
              

 Rano wita nas bardzo chłodny poranek. Od razu, gdy słońce przekroczyło linie horyzontu, wyszliśmy na pobliską górkę ogrzać się w pierwszych, czwartkowych promieniach słonecznych. Brrrrr było chłodno... Natomiast na wędce z pod studzienki swinger poszedł w górę. Zacinam, przyciągam rybę do brzegu i gdy wiedzę, że to jest niewielki amur, przekazuje wędkę "nie wędkującemu" koledze, tylko i wyłącznie po to, żeby poczuł o co chodzi w tym hobby, jaką siłę mogą mieć ryby, w szczególności te większe. Amur nie należał do gigantów, miał maksymalnie 4, no może 5 kg. Przy pobieraniu, gdy ryba sama ku mojemu zdziwieniu wpłynęła do podbieraka stało się coś, co mnie już za bardzo nie zaskoczyło. Amur wyskoczył z podbieraka i w tym samym momencie wypluł haczyk! Szkoda trochę, ale mamy jeszcze dwa dni... Teraz trzeba w mgle rozlegającej się nad zbiornikiem wypłynąć wywieść zestaw. A wiosła od łódki nie należały do najcieplejszych. Na brzeg wróciłem cały mokry i to z powodu tylko i wyłącznie mgły.

                        
     
Później przyszedł czas na wysuszenie się w pierwszych tego dnia promieniach słońca. Gdy promienie ciepła oświetliły okolice naszego stanowiska zrobiło się całkiem inaczej. Nagle znikła para znad zbiornika, ptaki zaczęły śpiewać, a ryby... Odpoczywać. Przez cały dzień nie miałem ani jednego brania. Było tak gorąco, że siedzieliśmy z nogami w wodzie. Woda była po prostu znakomita, miała pewnie około 20°C. Przyjemnie siedziało się z nogami w wodzie, ale jeszcze lepiej byłoby holować jakąś rybę! Niestety, wszelkie wysiłki poszły na marne. Zmiany przynęt, miejsc, a nawet przyponów na dłuższe nic nie dały. Po prostu nie było ani jednego puknięcia, ani jednego pociągnięcia. Na noc postanowiłem zacząć kombinować - a wiadomo, jeśli nic się nie dzieje, to takie zabiegi często potrafią wszystko zmienić. Przy trzcinach postawiłem truskawkową kulkę oraz "dopaliłem" ją paprykowym sprejem do kulek. To samo zrobiłem z kulkami, które rozrzuciłem wokół zestawu. Miały ten sam smak co kulka przynętowa. Koło studzienki dalej na włosie zostało to co ubiegłego dnia i ubiegłej mocy robiło zamieszanie wśród ryb - czyli kulka białe konopie. Zanęcone i pozostawione przy studzience. Do tego wokół zestawów wrzuciłem dwie garści kukurydzy z puszki. Miałem nadzieję, że w te miejsca przypłyną jakieś ryby, nawet ciekawskie, nie muszą być chętne do żerowania, ale wiadomo jak to jest - ryba czasami próbuje z ciekawości, co my wędkarze musimy również wykorzystywać. Wieczorem według wcześniejszej zapowiedzi przyjechała siostra, która chciała zobaczyć jak to jest posiedzieć w nocy, nad wodą. Około 20 rozpaliliśmy ognisko. Kiełbaski zrobione, ognisko kończy się wypalać. Wędki przygotowane na noc, wszystko jest w jak najlepszym porządku. Teraz pozostawało tylko czekać... O 24 postanowiłem położyć się spać. Przebudziłem się coś koło 4 nad ranem i zauważyłem, że bombka z wędki pod trzcinami leżała na ziemi, a plecionką która była ułożona pod trzcinami przeniosła się o jakieś 30 metrów w prawo. Wiedziałem, że na końcu zestawu jest ryba. Zwinąłem trochę plecionki i zaciąłem. Czuje ciężar, coś jest na końcu. Przy brzegu wiedzę, że to amur i nie jest jakimś gigantem. Okazuje się, że ryba ta musiała zwiedzić trochę stawu, bo na żyłce były zaplątane kolejno: gałąź, trzcina, patyk i... na końcu dopiero ryba. Przekazałem wędkę siostrze, żeby poczuła jak walczy większa ryba. Po kilku odjazdach - jak na amura przystało, czyli gdy zobaczył podbierak - ryba w końcu się poddaje. Ląduje w podbieraku a następnie na macie. Waga pokazuje 5,5 kg. Krótka sesja i do wody. I znowu, w szarości i mgle wypływam wraz z zestawem. I wszystko powtarza się tak jak ubiegłego dnia. Koło 6 rano idziemy na pobliską górkę szukać pierwszych promieni słonecznych.
                
   

Do południa nic nie zaciekawiło się moimi zestawami, więc wędkę z pod studzienki postanowiłem zwinąć. Podczas zwijania, różowy pellet, który założyłem rano coś zaatakowało. Poczułem pulsujący ciężar. Ryba walczy pierwsze jakieś 40 metrów od nas, po czym dała się bardzo spokojnie przyciągnąć do brzegu. Od początku wiedziałem, że to szczupak. Przy brzegu pokazał swój piękny i wielki ogon! Był wielki i gruby! Ryba od razu zaczęła uciekać do dna i w tym samym momencie przegryzła przypon zaraz ponad haczykiem... Straszna szkoda, bo to był naprawdę duży szczupak... Postanowiłem pod studzienką postawić znowu zestaw. Zacząłem kombinować z przynęta. Na włos trafiła kulka krab i dziwna galareta obsypana różnymi ziarnami, którą kiedyś dostałem od jednego z karpiarzy - podobno bardzo dobrze się mu sprawdzała. Nie miałem już nic do stracenia, a tylko do zyskania więc postanowiłem zaryzykować. Zestaw z pod trzcin zabrałem na cypel, skąd wypłynąłem z nim pod grążele - w miejsce gdzie podczas ostatniej zasiadki złowiłem 6-kg karpia. Założyłem również tą samą przynętę co miesiąc temu... Pellet rybny moczony w rybnym dipie. Wolny bieg, sygnalizator na fulla i czekamy. A przy naszym "obozie" rozpoczęliśmy przygotowywanie grzanek. Grzanki plus gorące kubki na obiad.



            Około godziny 16 zaczęliśmy składać cały nasz majdan. Trochę składania było, bo wiadomo, że zawsze jest mieć więcej, niż za mało. Cały czas kieruje się tą metodą i sprawdza się zawsze doskonale. Kilka minut przed 17 przyszedł do nas Pan Waldek. Nasza rozmowę przerywa nam gwałtowny odjazd. Była to wędką na cyplu! Biegnę, a po drodze gubię klapki. Zacinam ale już wiem, że ryba zdążyła wpłynąć w grążele... Poprosiłem kolegę o pomoc. Przypływa po mnie łódką. Według rad Pana Waldka wypływamy po karpia. Przy grążelach próbujemy dobrze ustawić łódkę, po to, żeby bezpiecznie, dla nas i dla karpia wszystko się zakończyło. Wodą pod nami miała maksymalnie metr głębokości, także nawet jakbyśmy się skąpali to byłaby to tylko miła kąpiel w chłodnej wodzie. Na szczęście to skupisko grążeli nie było zbyt gęste i bez problemów odczepiam żyłkę z roślin. Karp, aż tak bardzo nie dał rady wplątać się w roślinność. Przypadkowo jeszcze udaje mi się dotknąć karpia, który zaraz po tym poszedł jak strzała w stronę gęstszych grążeli... Bez problemów udaje mi się go zatrzymać. Ryba dzielnie walczy, a my podpływamy do brzegu, skąd rozpoczynam pompowanie karpia. Podczas holu z łódki wydawało mi się, że karp jest mały. Ale gdy zobaczyłem go przy brzeg to zmieniłem zdanie. Ryba mogła mieć koło 6 kg. Próbuje uciekać do dna, czasami w bok... Ale głownie do dna. Szuka schronienia, ale niestety w tej okolicy go nie znajdzie - plus dla nas, a minus dla walczącej ryby. Kilka prób odjazdów karpia przy podbieraniu i w końcu jest w siatce.

Krótka sesja zdjęciowa, ważenie i ryba szybko wraca do wody. Bez problemów odpływa, a my wrzucamy wszystko do auta i wracamy do domu. Karp ważył 7,5 kg. Szczęśliwy wracam po 3 dniach do domu. Teraz czekam tylko na kulki do testowania od firmy Marfish i prawdopodobnie, gdy je dostanę to we wrześniu wracam na ten staw! :)






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz