"Prawie udane Big-Game"
 25 sierpnia, 
prawie koniec wakacji. Burzy już praktycznie nie ma, a jak są to 
łagodne. Tropikalna pogoda już od nas odeszła. Teraz jest czas na 
zasiadkę na karpie. Przygotowania trwały tydzień. Ulepiłem 2 kg kulek i 
kupiłem kolejny kilogram. Celowałem w smak truskawki... Jak się potem 
okazało za dużo tego przygotowałem oraz ryby za bardzo nie chciały 
podchodzić do truskawki. Ale pod koniec zasiadki, która miała trwać trzy
 dni... A zresztą, resztę przeczytacie poniżej.
                                                                                                  
                          
    Kolegę Bartka 
zastałem już na łowisku po swoim przyjeździe. Około godziny 17:30 
skończyłem wywozić swoje zestawy i nęcić wokół nich.
Wywoziliśmy je 
za pomocą łódki dostępnej na tym łowisku. Wybrałem do łowienia miejsce 
przy leżącej w wodzie wierzbie, oraz 2 metry od przeciwległego do nas 
brzegu (rosło tam dużo podwodnych roślin). Były to płytkie miejsca. 
Okolice wierzby miały około 2 metry głębokości, a ta druga miejscówka 
nie miała nawet metra. Jednak śladów żerowania karpi nie było widać...
 O 19:30 postanowiliśmy przygotować stanowisko i nasze zestawy na noc. 
Zmieniliśmy przynęty na świeże i usiedliśmy na krzesłach w nadziei, że 
zaraz któryś z nas dostąpi zaszczytu odjazdu karpia.
 Noc była jasna,
 pełna gwiazd na niebie. Chłodno nie było, jakieś 10 stopni. Od czasu do
 czasu odezwał się jakiś ptak, a częściej można było usłyszeć 
świerszcze. Komarów nie było. Ale za to pełno było... nietoperzy. Przy 
strzelaniu z procy kulkami niektóre z latających ssaków atakowały kulki i
 zmieniały ich tor lotu.
 O północy postanowiłem położyć się spać. No
 ale... 23:40 odjazd u Bartka. Walka trwa bardzo krótki. Mój kolega 
przyciąga amura do brzegu, a ja go podbieram ZA PIERWSZYM RAZEM! 
Zdążyliśmy się już przyzwyczaić, że gdy amur dostrzeże wędkarza, a już 
co gorsza podbierak wpada w szał i zaczyna uciekać. Ale ten był jakiś 
inny, szaleć zaczął dopiero na brzegu. Nie mógł spokojnie uleżeć. 
Wyhaczamy amura, a tu kolejny odjazd u Bartka. Szybko podnosi wędkę i 
przyciąga rybę do brzegu. Ta już walczyła jakieś 10 minut. Był to 
mniejszy od swojego poprzednika amur.  Obydwa wzięły na kulkę.
 
Reszta nocy przebiegała spokojnie. Oprócz tego, że odwiedził nas... 
dzik. Przyszedł, chwile pochrumkał i poszedł dalej. Zwierze było jakieś 
20 metrów od nas.
 Rano koło 5 zmieniliśmy przynęty na nowe i 
zarzuciliśmy w te same miejsca. O 8 zaczął wiać silny wiatr i lekko 
padał deszcz. Wiatr mocno wiał i bardzo przeszkadzał w wędkowaniu, 
dlatego postanowiliśmy się przenieść na drugie stanowisko, nazwane przez
 nas "pod drzewem", gdzie mniej wiało. Do tego drzewo ograniczało 
"wykąpanie" naszego sprzętu przez deszcz. I w tym też momencie zaczęło 
bardzo mocno wiać. Na szczęście
zdążyliśmy przenieść wszystko, bo 
nagle zaczęło mocno padać. Gruby i mocny deszcz zrobił swoje. W niecałe 
pięć minut chodziliśmy po wodzie i błocie, w którym można było podjechać
 pod same wędki (w razie jakiegoś odjazdu :) ). Na kolejne branie 
czekaliśmy od północy do 12:30. Właśnie o tej godzinie coś chwyciło mój 
zestaw. Ryba nie walczyła tak jak amur. Pomyślałem, że może to być jakiś
 mniejszy karp. Ryba lekko trącała głową na boki. Przy brzegu zaczęła 
"chodzić" raz w lewo, raz w prawo. Gdy wyciągnąłem ją do powierzchni 
lekko odjechała ku środkowi stawu. Był to amur sporych rozmiarów - 
przynajmniej dla mnie. Gdy ryba dała się doholować do brzegu i już nie 
próbowała uciekać, kolega podebrał ją. Ale ryba wykrzesała z siebie 
ostatnie siły i wyskoczyła z podbieraka! Pierwszy raz widziałem, żeby 
amur (i to jeszcze takich rozmiarów!) wyskoczył nad powierzchnię wody 
(dodatkowo z podbieraka). Ale za drugim razem już nawet tego nie 
próbował zrobić. Spokojnie dał się zważyć, zmierzyć i sfotografować. 
Jakby wiedział, że wróci do wody. Tak też się stało. Po szybkiej sesyjce
 zdjęciowej wrócił do swojego podwodnego domu. Miał 89 cm i ważył 10,50 
kg. Medalowa ryba! Cel na 2014 rok w wędkarstwie karpiowym spełniony - 
ale i tak jeszcze nie spocznę i będę próbował swoich sił przy większych 
sztukach :)                                                                        
                                  
 Niestety, pogoda coraz bardziej się psuła... Z naszej trzydniowej zasiadki zrobiło się 21-godzinne wędkowanie - prawie udany wędkarski big game. Podczas niecałej doby spędzonej na tym łowisku udało mi się złowić amura 10,50 kg i dwie, dość ładne płocie.
Pozdrawiam i dziękuję za przeczytanie artykułu - Kamil S.


 
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz