Około godzinki 17 jesteśmy nad wodą. Jako miejsce obozu
wybieramy kawałek prostego placu w okolicach parkingu. Dodatkowym plusem jest
to, że przebywamy pod drzewami, jesteśmy przez nie osłonięci praktycznie z
każdej strony – czyli o słońcu przez najbliższą dobę możemy zapomnieć! I bardzo
dobrze… Jakoś 30*C za bardzo nie służy mi nad wodą…
Około godziny 21:20 siostrze udaje się wyholować około
pięcio-kilogramowego karpia. Rybka pochłonęła kulki o zapachu zielonego
groszku. Walka trwała dłuższą chwilę. Karpie na tym łowisku są naprawdę bardzo
waleczne, nigdy nie odpuszczają. Nawet w podbieraku potrafią dzielnie walczyć.
Po położeniu na matę skaczą, robią najróżniejsze wywijasy – po prostu nie
brakuje im energii! Taką rybę należy docenić poprzez zwrócenie wolności! Karp –
smakosz zielonego groszku – odpływa do swojego domu!
Początkowo noc przebiega spokojnie… Cisza, spokój, odgłosy
żab i świerszczy… Od czasu do czasu trafiają się też delikatne podciągnięcia
zestawów – drobnica działa w najlepsze. Przed północą coś zaczęło szeleścić w
krzakach znajdujących się obok namiotu. Po chwili rozlegają się głośne trzaski
łamiących się patyków! Słyszę, że coś zbliża się do namiotu… Zmieniło jednak
kurs! Ruszyło w stronę rowu, w którym płynie malutki potok. Słychać, że schodzi
w dół… Pierwsze, co pomyślałem to, że ktoś zbliża się do wędek, gdzie rozłożone
mam wszystkie akcesoria potrzebne do lądowania ryby na brzegu – złodziej!
Przygotowany do wyjścia oczekuję kolejnych ruchów ze strony nieznanej postaci.
Nagle w strumyczku usłyszałem malutki chlupot, a tuż po tym coś jakby
wyskoczyło z niego! Teraz spokojnym krokiem przechodzi obok namiotu… Już go
prawie minęło… Obtarło się o róg namiotu, w którym normalnie spałem! Wyszło pod
górkę, na której miałem zaparkowane auto… To właśnie z tamtych okolic rozległo
się coś porównywalne do wypuszczenia powietrza z nosa, podczas gdy mamy katar,
lecz dużo głośniejsze i bardziej mrożące krew w żyłach! To dzik! Miałem dzika,
który na szczęście przeszedł obojętnie obok mnie… Takie przygody tylko na
rybach!
Kilkanaście minut po tej sytuacji, gdy już w końcu udało mi
się zasnąć rozlega się pisk centralki… Odjazd na wędce z zielonym groszkiem.
Dobiegam do wędki w momencie, gdy ryba się już zatrzymuje. Wiem jednak, że po
takim odjeździe coś już „trzyma” się mojego haka. Zacinam i czuję rybkę. Nie
wydaje się ona być olbrzymem, ale walczy z ogromnym zaangażowaniem. Po około 5
minutach holu moim oczom ukazuje się mający może ze 4 kg karpik. Mała bestia zasmakowała
w zielonej kulce Nano Baits. Po fotce i odkażeniu ran wróciła do wody!


AMURY WALCZĄ DO KOŃCA:
Przed godziną 10 następuję odjazd na wędce położonej w
obszarze płytkiej wody, a dokładniej przy wysepce znajdującej się na środku
zbiornika. Ryba jest na tyle mocna, że po zacięciu na mocno ustawionym hamulcu
niestety opływa wysepkę i spina się… To mógł być fajny potworek! Ale zdarzają
się i takie chwile w wędkarstwie…
Po tej sytuacji postanowiłem skierować wszystkie trzy wędki
w stronę amurowej miejscówki. Dwie wędki zasiliły kulki o zapachu pomarańczy,
natomiast trzecią uatrakcyjniłem dwiema połówkami kulki o zapachu morwa-łosoś.

Jak tradycja nakazuje, w Besku obiadu zjeść spokojnie nie
można. Tuż przed zalaniem wodą „Gorących kubków” na jednej z wędek zakończonych
„pomarańczą” następuje branie. W prawdzie było to bardzo delikatne kilka
podciągnięć, bez odjazdu. Jednak podciągnięcia nie milkły i po odczekaniu 20
sekund zacinam. Przed podniesieniem wędki w głowie miałem dwie możliwości: tak
delikatnie mogła brać jakaś drobnica lub większy karp! Po zacięciu czuję dość
spory ciężar. Ryba zaczyna walczyć od samego początku, ciężko ją zatrzymać.
Odjeżdża w prawy róg stawu na przeciwnym brzegu… Cały czas rozpędzona przemierza
kolejne metry wody… Nie mogę jej zatrzymać… Po chwili czuję, że ryba odpuściła.
Udaje mi się zdobyć cenne metry żyłki, których w prawdzie nie było sporo. Przez
dość sporą liczbę metrów udaje mi się ciągnąć rybę w moją stronę. W odległości
około 20 metrów od brzegu zdobycz gwałtownie rusza w lewo, w stronę kępki
trzcin! Mimo, że trzymam palec na szpuli kołowrotka to ryba i tak robi co chce.
Niestety wpływa w rośliny… Przez kilka minut próbuję wyciągnąć ją stamtąd
najróżniejszymi sposobami – to się jednak nie udaje. Postanawiam wsiąść do
łódki, która znajduje się na wyposażeniu łowiska. Z problemami, bo pod wiatr
płynę w stronę ryby. Po pewnym czasie znajduję się tuż przy kępce, odszukuję
żyłkę, znajduję też rybę! Moim oczom ukazuje się potężny amur! Ryba miała na
pewno ponad metr długości! Takiej „torpedy” jeszcze nie widziałem! Podkręcam opór,
jaki będzie stawiał rybie hamulec wolnego biegu szpuli i z wędką trzymaną
kolanami podpływam do brzegu, gdzie oddaję wędkę siostrze. Ja sam wysiadam z
łódki i po znalezieniu się na suchym lądzie przejmuję hol. Po kilku minutach
udaje się znów podciągnąć rybę do brzegu. Podbieraka jeszcze nie było w wodzie
i to może dlatego pod powierzchnią wyłożył się ogromny amur! Ryba na prawdę
była potężnych rozmiarów. Po włożeniu podbieraka do wody amur, jak to amur
ucieka od brzegu. Koniec odjazdu i przyciągam go znów do nas. Po chwili kolejny
raz ucieka, a chwilę potem znów jest przy brzegu. Niestety przy którymś z rzędu
odjeździe dało się zauważyć, że amur jest zacięty dosłownie za skórkę pyska!
Delikatnie odkręciłem hamulec, żeby hak rybie nie uciekł z pyska – przy
gwałtownym podciągnięciu mógłbym wyrwać jej haczyk. Następuje któraś z rzędu
próba podebrania, ryba pokazuje swój piękny i potężny pysk! Niestety… Amur
gwałtownie uderzył pyskiem o wodę i zgubił haczyk… Szkoda, ogromna… Posypało się
kilka słów, które miały upuścić trochę emocji… Ehhh, możecie wierzyć lub nie,
ale po tym jak ryba pokazała się nam przy powierzchni wnioskujemy, że na
spokojnie jej waga byłaby z „dwójką z przodu”… Amur zachowywał się jak typowy
„profesor”, delikatne branie, zacięty za skórkę, przez jeden ruch pyszczkiem
wypiął haczyk… Po prostu był mądrzejszy ode mnie!
Nasze serca rozwesela godzinę później branie na pomarańcze. Zacinam
rybę! Spokojnie przyciągam ją do brzegu. Po kilkudziesięciu sekundach od
zacięcia moim oczom pokazuje się kolejny, piękny amur! W tym też momencie
następuje branie na drugą wędkę. Siostra podbiega i zacina! Podwójny hol! Jest
moc! Nasza radość nie trwa jednak długo – tzn. moja radość… Kolejny amur, który
pokazuje się przy brzegu gubi hak! Co stało się tym razem?! Tym razem rozgiął
się hak!!!! Niemożliwe… Siostra na szczęście nadal ma rybę na haku, więc
pomagam jej w holu. Jakiej firmy hak został rozgięty? Nie był to hak Yorka, Jaxona,
Kongera ani innych tym podobnych firm, lecz hak renomowanej firmy karpiowej…
Siostra męczy się z rybą… Hol trwa jakieś 20 minut. Po tym czasie naszym oczom
ukazuje się piękny karp pełnołuski. Jeszcze kilka podciągnięć, kilka ostatnich
odjazdów i mamy rybę! Wpada do siatki! Ważenie wskazuje 7,41 kg! Piękny, silny
karp. Ryba walczy nawet na brzegu, nie chce dać się podnieść do zdjęcia! A to
karp! Kilka fotek i piękną „złotą rybkę” wypuszczamy do wody.
Wyjazd przyniósł kolejne cenne doświadczenia. Kolejny pobyt
nad tą wodą mam nadzieję, że uda mi się spędzić jeszcze na wakacjach i znów
zmierzę się z amurami. Muszę jednak lepiej przygotować się na te ryby. To, co
się stało tego dnia, czyli wyciągnięte tylko dwa amury z pięciu, które wzięły
skłaniają do refleksji. Trzeba to przemyśleć… Być może coś w zestawie jest nie
tak? A pewne jest to, że przed każdym założeniem przyponu, jego hak będę
sprawdzał sam – głównie to czy jest wystarczająco mocny, a sposób na to już
wymyśliłem!
FILMOWA RELACJA Z WYPRAWY:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz