25 sierpnia 2017

Amurowo nad wodą

Nakręcony poprzez ostatni wyjazd i pełen optymizmu wybieramy się na łowisko w Besku. Nasze celowniki ustawiamy na jeden, jedyny punkt – cel amur! Poprzedni wyjazd przyniósł moje nowe amurowe PB – 13,7 kg! Duże amury podobno nadal biorą w najlepsze, chociaż tylko garstka z odwiedzających ten staw osób jest na nie przygotowana. Podczas poprzedniej, krótkiej zasiadki udało mi się znaleźć miejscówkę, w której amury miały swoją „stołówkę”. Pozostało tylko dopełnić formalności, czyli złowić sztukę w okolicach 20 kg…



Około godzinki 17 jesteśmy nad wodą. Jako miejsce obozu wybieramy kawałek prostego placu w okolicach parkingu. Dodatkowym plusem jest to, że przebywamy pod drzewami, jesteśmy przez nie osłonięci praktycznie z każdej strony – czyli o słońcu przez najbliższą dobę możemy zapomnieć! I bardzo dobrze… Jakoś 30*C za bardzo nie służy mi nad wodą…
Za pomocą łódki zdalnie sterowanej wywozimy zestawy w nasze amurowe miejsca. Pierwszy z zestawów to kulka zielony groszek od Nano Baits. Miejscówka w odległości około 30 metrów od brzegu zanęcona została pokruszonymi kulkami w wyżej wymienionym zapachu oraz kilkoma łyżkami kukurydzy. Drugi zestaw zakończony został kulką o zapachu pomarańczy. Taktyka nęcenia była tutaj taka sama jak w przypadku pierwszego zestawu. Trzeci włos zasilił zapach owoców leśnych. Taktyka nęcenia nadal pozostaje taka jak w przypadku zestawu nr. 1. Dla dwóch pozostałych wędek wybrałem miejsce oddalone o około 60 metrów ode mnie…

Pierwsze branie następuje już w okolicach godziny 20. Zacinam i czuję niewalczący ciężar ryby. Oddaję wędkę siostrze, żeby to ona, jako pierwsza zmierzyła się ze zdobyczą. Ja w tym czasie kruszę kulki, które mam nadzieję, że przydadzą się na noc… Po czasie rozlega się olbrzymi chlupot! Siostra mówi, że ryba wyskoczyła z wody, że to jest amur, i to całkiem ładny! Początkowo nie mogłem w to uwierzyć – amur podczas holu wyskakuje z wody!? Po kilku sekundach wszystko stało się jasne. Ku mojemu zdziwieniu oraz ku zaskoczeniu osób oglądających zmagania z rybą, amur po raz kolejny wyskakuje nad taflę wody, przy okazji omijając okolice żyłki z zestawu pierwszego. Nie do uwierzenia. Podczas walki przy brzegu ryba niestety spada z haka… Kurczę, trzeba nadal walczyć… Szybkie branie może zwiastować dobrze dobrane miejsce lub po prostu przypadek… Kolejna dawka pomarańczy wypływa w pożądane przez amury miejsce.

Około godziny 21:20 siostrze udaje się wyholować około pięcio-kilogramowego karpia. Rybka pochłonęła kulki o zapachu zielonego groszku. Walka trwała dłuższą chwilę. Karpie na tym łowisku są naprawdę bardzo waleczne, nigdy nie odpuszczają. Nawet w podbieraku potrafią dzielnie walczyć. Po położeniu na matę skaczą, robią najróżniejsze wywijasy – po prostu nie brakuje im energii! Taką rybę należy docenić poprzez zwrócenie wolności! Karp – smakosz zielonego groszku – odpływa do swojego domu!

Początkowo noc przebiega spokojnie… Cisza, spokój, odgłosy żab i świerszczy… Od czasu do czasu trafiają się też delikatne podciągnięcia zestawów – drobnica działa w najlepsze. Przed północą coś zaczęło szeleścić w krzakach znajdujących się obok namiotu. Po chwili rozlegają się głośne trzaski łamiących się patyków! Słyszę, że coś zbliża się do namiotu… Zmieniło jednak kurs! Ruszyło w stronę rowu, w którym płynie malutki potok. Słychać, że schodzi w dół… Pierwsze, co pomyślałem to, że ktoś zbliża się do wędek, gdzie rozłożone mam wszystkie akcesoria potrzebne do lądowania ryby na brzegu – złodziej! Przygotowany do wyjścia oczekuję kolejnych ruchów ze strony nieznanej postaci. Nagle w strumyczku usłyszałem malutki chlupot, a tuż po tym coś jakby wyskoczyło z niego! Teraz spokojnym krokiem przechodzi obok namiotu… Już go prawie minęło… Obtarło się o róg namiotu, w którym normalnie spałem! Wyszło pod górkę, na której miałem zaparkowane auto… To właśnie z tamtych okolic rozległo się coś porównywalne do wypuszczenia powietrza z nosa, podczas gdy mamy katar, lecz dużo głośniejsze i bardziej mrożące krew w żyłach! To dzik! Miałem dzika, który na szczęście przeszedł obojętnie obok mnie… Takie przygody tylko na rybach!


Kilkanaście minut po tej sytuacji, gdy już w końcu udało mi się zasnąć rozlega się pisk centralki… Odjazd na wędce z zielonym groszkiem. Dobiegam do wędki w momencie, gdy ryba się już zatrzymuje. Wiem jednak, że po takim odjeździe coś już „trzyma” się mojego haka. Zacinam i czuję rybkę. Nie wydaje się ona być olbrzymem, ale walczy z ogromnym zaangażowaniem. Po około 5 minutach holu moim oczom ukazuje się mający może ze 4 kg karpik. Mała bestia zasmakowała w zielonej kulce Nano Baits. Po fotce i odkażeniu ran wróciła do wody!
Kilkanaście minut przed godziną 8 następuje delikatne branie, a po chwili odjazd z amurowego miejsca! Pomarańcza zagrała na nerwach ryb! Zacięcie! Czuję niewalczący ciężar, mamy „torpedę”! Teraz przyszła kolej na hol w wykonaniu siostry. Ta spokojnie podciąga rybę do brzegu, a tuż przy podbieraku pokazuje się pyszczek amura, który oczywiście tuż po tym odjeżdża. Walka trwa w najlepsze. Rybka stara się nie odpuszczać, ale jednak na yorkowskim zestawie nie ma zbyt dużego pola manewru. Kołowrotek Absolution 8000 oraz wędzisko Devil 2 Carp doskonale ze sobą współpracują, szybko osłabiając walczącą rybę. Cały hol trwa może z 8 minut. Pierwsza próba podebrania kończy się ucieczką ryby sprzed podbieraka. Druga natomiast „zapakowaniem” ryby w jego siatkę. Oczywiście wiedząc jak podstępne potrafią być amury, tuż po wejściu ryby na dno podbieraka zakryłem ją jego siatką. Ta i tak próbowała jeszcze wyskoczyć! Próbowała zrobić to dwa razy – jednak po nieudanych próbach opuszczenia podbieraka zrezygnowała… Nam pozostało sfotografować się z 9-kg amurem i bezpiecznie zwrócić mu wolność.

Pół godziny później okazało się, że amury prawdopodobnie wpłynęły w nasz obszar nęcenia. Tym razem wędka ułożona po prawej stronie przyniosła efekt. Owoce leśne, jakaś nieznana mi jeszcze moc delikatnie podniosła z dna. Po kilku nieśmiałych „pikach” nastąpił powolny odjazd. Oczywiście był to dla mnie sygnał do zacięcia. Tuż po podniesieniu do góry wędki czuję ciężar ryby – znów są to „martwe kilogramy”, co oznacza, że na kiju mam amura. Jest! Kolejny! Cel zasiadki! Mniej więcej w odległości 20 metrów od brzegu ryba zaczyna walczyć. Kilka razy delikatnie odjeżdża. Nie robi tego jednak zbyt gwałtownie. Po chwili amur zbliżył się do powierzchni, pokazał pyszczek i energicznie ruszył pod wodę! Mi tuż po tym udaje się podciągnąć rybę do brzegu. Wykazuje ona pierwsze oznaki zmęczenia, lecz przed podbierakiem udaje się jej uciec. Odjeżdża na kilka metrów od brzegu. Przy drugiej próbie podebrania ryba również ucieka, ale tym razem w prawą stronę, wzdłuż linii brzegowej. Przychodzi i czas na trzecią próbę „wrzucenia” ryby do siatki podbieraka. Ta zostaje zakończona sukcesem! Na brzegu witamy 7-kg amura, który już chwilę później wraca do wody.


AMURY WALCZĄ DO KOŃCA:



Przed godziną 10 następuję odjazd na wędce położonej w obszarze płytkiej wody, a dokładniej przy wysepce znajdującej się na środku zbiornika. Ryba jest na tyle mocna, że po zacięciu na mocno ustawionym hamulcu niestety opływa wysepkę i spina się… To mógł być fajny potworek! Ale zdarzają się i takie chwile w wędkarstwie…

Po tej sytuacji postanowiłem skierować wszystkie trzy wędki w stronę amurowej miejscówki. Dwie wędki zasiliły kulki o zapachu pomarańczy, natomiast trzecią uatrakcyjniłem dwiema połówkami kulki o zapachu morwa-łosoś.
Moja decyzja została nagrodzona o godzinie 11. Na dwie połówki kulek nastąpiło branie. Piękny dla oczu odjazd kwituję zacięciem. Jest ryba! Walczy! Zdobycz odjeżdża na wprost od mojego stanowiska, do przodu. Po chwili udaje mi się ją zatrzymać. Nagle wyczuwam luz na lince… Wiedziałem jednak, że ryba nadal trzyma się haka… Podstępny zwierz postanowił płynąć w moją stronę, na szczęście odpowiednio szybko udało mi się go wyczuć! Po upływie kilku kolejnych minut moim oczom ukazuje się pyszczek pełnołuskiego karpika. Nie jest to ryba ogromnych rozmiarów, ale stać ją było jeszcze na kilka fajniejszych odjazdów przy samym brzegu. Po krótkiej chwili udaje mi się „zapakować” rybę do podbieraka, który w wodzie umieściła siostra. Następuje szybkie kliknięcie kilku fotek, odkażenie ran i ważenie… Ryba wypracowała sobie niecałe 6 kg wagi. Kolegę wypuszczamy do wody i na nowo wywożę zestaw.


Jak tradycja nakazuje, w Besku obiadu zjeść spokojnie nie można. Tuż przed zalaniem wodą „Gorących kubków” na jednej z wędek zakończonych „pomarańczą” następuje branie. W prawdzie było to bardzo delikatne kilka podciągnięć, bez odjazdu. Jednak podciągnięcia nie milkły i po odczekaniu 20 sekund zacinam. Przed podniesieniem wędki w głowie miałem dwie możliwości: tak delikatnie mogła brać jakaś drobnica lub większy karp! Po zacięciu czuję dość spory ciężar. Ryba zaczyna walczyć od samego początku, ciężko ją zatrzymać. Odjeżdża w prawy róg stawu na przeciwnym brzegu… Cały czas rozpędzona przemierza kolejne metry wody… Nie mogę jej zatrzymać… Po chwili czuję, że ryba odpuściła. Udaje mi się zdobyć cenne metry żyłki, których w prawdzie nie było sporo. Przez dość sporą liczbę metrów udaje mi się ciągnąć rybę w moją stronę. W odległości około 20 metrów od brzegu zdobycz gwałtownie rusza w lewo, w stronę kępki trzcin! Mimo, że trzymam palec na szpuli kołowrotka to ryba i tak robi co chce. Niestety wpływa w rośliny… Przez kilka minut próbuję wyciągnąć ją stamtąd najróżniejszymi sposobami – to się jednak nie udaje. Postanawiam wsiąść do łódki, która znajduje się na wyposażeniu łowiska. Z problemami, bo pod wiatr płynę w stronę ryby. Po pewnym czasie znajduję się tuż przy kępce, odszukuję żyłkę, znajduję też rybę! Moim oczom ukazuje się potężny amur! Ryba miała na pewno ponad metr długości! Takiej „torpedy” jeszcze nie widziałem! Podkręcam opór, jaki będzie stawiał rybie hamulec wolnego biegu szpuli i z wędką trzymaną kolanami podpływam do brzegu, gdzie oddaję wędkę siostrze. Ja sam wysiadam z łódki i po znalezieniu się na suchym lądzie przejmuję hol. Po kilku minutach udaje się znów podciągnąć rybę do brzegu. Podbieraka jeszcze nie było w wodzie i to może dlatego pod powierzchnią wyłożył się ogromny amur! Ryba na prawdę była potężnych rozmiarów. Po włożeniu podbieraka do wody amur, jak to amur ucieka od brzegu. Koniec odjazdu i przyciągam go znów do nas. Po chwili kolejny raz ucieka, a chwilę potem znów jest przy brzegu. Niestety przy którymś z rzędu odjeździe dało się zauważyć, że amur jest zacięty dosłownie za skórkę pyska! Delikatnie odkręciłem hamulec, żeby hak rybie nie uciekł z pyska – przy gwałtownym podciągnięciu mógłbym wyrwać jej haczyk. Następuje któraś z rzędu próba podebrania, ryba pokazuje swój piękny i potężny pysk! Niestety… Amur gwałtownie uderzył pyskiem o wodę i zgubił haczyk… Szkoda, ogromna… Posypało się kilka słów, które miały upuścić trochę emocji… Ehhh, możecie wierzyć lub nie, ale po tym jak ryba pokazała się nam przy powierzchni wnioskujemy, że na spokojnie jej waga byłaby z „dwójką z przodu”… Amur zachowywał się jak typowy „profesor”, delikatne branie, zacięty za skórkę, przez jeden ruch pyszczkiem wypiął haczyk… Po prostu był mądrzejszy ode mnie!

Nasze serca rozwesela godzinę później branie na pomarańcze. Zacinam rybę! Spokojnie przyciągam ją do brzegu. Po kilkudziesięciu sekundach od zacięcia moim oczom pokazuje się kolejny, piękny amur! W tym też momencie następuje branie na drugą wędkę. Siostra podbiega i zacina! Podwójny hol! Jest moc! Nasza radość nie trwa jednak długo – tzn. moja radość… Kolejny amur, który pokazuje się przy brzegu gubi hak! Co stało się tym razem?! Tym razem rozgiął się hak!!!! Niemożliwe… Siostra na szczęście nadal ma rybę na haku, więc pomagam jej w holu. Jakiej firmy hak został rozgięty? Nie był to hak Yorka, Jaxona, Kongera ani innych tym podobnych firm, lecz hak renomowanej firmy karpiowej… Siostra męczy się z rybą… Hol trwa jakieś 20 minut. Po tym czasie naszym oczom ukazuje się piękny karp pełnołuski. Jeszcze kilka podciągnięć, kilka ostatnich odjazdów i mamy rybę! Wpada do siatki! Ważenie wskazuje 7,41 kg! Piękny, silny karp. Ryba walczy nawet na brzegu, nie chce dać się podnieść do zdjęcia! A to karp! Kilka fotek i piękną „złotą rybkę” wypuszczamy do wody.

Wyjazd przyniósł kolejne cenne doświadczenia. Kolejny pobyt nad tą wodą mam nadzieję, że uda mi się spędzić jeszcze na wakacjach i znów zmierzę się z amurami. Muszę jednak lepiej przygotować się na te ryby. To, co się stało tego dnia, czyli wyciągnięte tylko dwa amury z pięciu, które wzięły skłaniają do refleksji. Trzeba to przemyśleć… Być może coś w zestawie jest nie tak? A pewne jest to, że przed każdym założeniem przyponu, jego hak będę sprawdzał sam – głównie to czy jest wystarczająco mocny, a sposób na to już wymyśliłem!


FILMOWA RELACJA Z WYPRAWY:



Połamania! Dzięki za przeczytanie! – Kamil Skwara

http://markomserwis.sklepna5.pl/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz