26 grudnia 2018

Krótki, październikowy dzień

Pewien piękny, październikowy dzień spędziłem na krótkiej zasiadce. Tym razem swoje zestawy położyłem na dnie zbiornika w Besku. Jest to komercyjna woda, znajdująca się między malowniczymi (szczególnie wiosną i latem) wzgórzami, które to wyścielone są rozległymi łąkami.



Po przybyciu na łowisko okazało się, że mam dla siebie „całą” wodę, tak więc nie musiałem się ograniczać. Po przygotowaniu zestawów przygotowuję mieszankę, która ma zwabić ryby. Podczas tej krótkiej wyprawy zrezygnowałem całkowicie z łowienia i nęcenia za pomocą ziaren kukurydzy. Postawiłem na kulki i pellet. W skład zanęty wchodził, więc drobny pellet o rybnym zapachu, kulki domowej roboty, a także kupne kule. Taka taktyka tego dnia miała przynieść mi upragniony kontakt z rybą. Zestawy wywiozłem w moim zdaniem bankowe na tym łowisku miejsca, a były one odległe ode mnie o około 50 (najbliższy zestaw) – 110 (najdalszy zestaw) metrów. Z racji, że była to krótka i bardzo spontaniczna zasiadka to postanowiłem troszeczkę pokombinować. Pierwszy zestaw składał się z 16-mm pelletu, który został „podpięty” połówką czerwonego pop’upa o zapachu łososia. Na drugi włos trafiły trzy połówki kulek, odwrócone do siebie tak, aby nie tworzyły „kuli” (nie wiem czy dobrze to wytłumaczyłem, mam nadzieję, że rozumiecie o co chodzi - szkoda, że nie zrobiłem zdjęcia, byłoby łatwiej!). Trzeci zestaw składał się z kulki mojej produkcji o zapachu wędzonej makreli, którą delikatnie podniosłem nad dno za pomocą zwykłej, żółtej pianki. Każdy z zestawów dodatkowo został boosterowany. Teraz pozostało poczekać na pierwsze efekty!



Mimo mocno wiejącego w pewnych momentach wiatru jest na prawdę ciepło. Pogoda rozpieszcza! Niestety woda wygląda tak jakby nie było w niej życia. Ryby nie spławiają się już tak aktywnie jak w ciągu cieplejszych dni w roku. Ciężko jest dostrzec aktywność drobnicy. Ciężko jest też z braniami. Staram się być wytrwałym, a zestawy które wywiozłem rano pozostaną w tych samych miejscach do samego wieczora.


Po godzinie 15 nadchodzi czas na pracę przy zestawach. Najpierw branie następuje na kij będący pierwszym od lewej strony. Zacinam, ale odjazd jest pusty. Był bardzo powolny, delikatny... Może karaś? Zestaw po raz kolejny ląduje w tym samym miejscu, a ja już po kilku minutach mam powtórkę z rozrywki. I znowu puste branie... Tuż po tej sytuacji sprawdzam poprawność działania zestawu. Wszystko wydaje się być okej, ale coś jednak zawodzi...














Na szczęście kolejne branie następuje na kiju leżącym na środku stojaka. Ten odjazd kończy się sukcesem! Podnoszę wędkę w górę i rozpoczynam walkę z rybą. Ta przez jakieś 20-30 metrów nie sprawia najmniejszych problemów. Wydaje mi się jakby poddawała się mojej "mocy". Dopiero w bliskiej odległości od brzegu zaznacza swoją obecność kilkusekundowym odjazdem. Po zatrzymaniu się ryby zabieram jej kilka metrów żyłki, po czym ta znów postanawia utrudnić mi hol. Wpływa w okolice linki wędki będącej zarzuconej na prawo. Na szczęście przepływa bez kontaktu z nią, a ja mam zapewniony spokojniejszy hol - ryba wypłynęła spomiędzy wędek. Po minięciu kilku minut karp pokazuje się przy powierzchni. Pełnołuski! Piękny! Stać go jeszcze na jeden krótki odjazd, po czym udaje mi się "wrzucić" rybę do podbieraka. Przenoszę ją do kołyski Sakany. Wykonuję kilka zdjęć, co nie jest łatwe przy wykonywaniu ich za pomocą samowyzwalacza z dodatkowo utrudniającą to rybą... Po sesji fotograficznej karp wraca do wody!




Do końca zasiadki udało mi się złowić jeszcze karasia! Ogromnego! Połakomił się na dwie kulki, z czego każda z nich nie zmieściłaby się w jego malutkim pyszczku, ale zaciął się za to ładnie, w dolną wargę! Potwór miał może z 20 cm!!!! Jak to zrobił, że dobrze zaciął się poprawnie? Nie pytajcie, bo sam nie wiem!



Pozdrawiam - Kamil Skwara

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz