28 grudnia 2020

Krótki, listopadowy dzień

Wolna listopadowa sobota została przeznaczona na kilkugodzinny wypad na ryby. Pobliska komercja, szybkie pakowanie się, zabranie kilku opakowań kulek, trochę kukurydzy i jazda! Przed godziną 8 byłem już nad wodą. Z samochodu "na dwa razy" zabrałem cały sprzęt i rozpocząłem szybkie przygotowania do wywózki. Jeśli w tym miejscu wspomniałbym, że miałem jakąś taktykę, jakiś pomysł, to musiałbym Was okłamać. Wszystko odbywało się na zasadzie chybił trafił.

 

Regulamin łowiska dopuszcza wędkowanie na trzy kije. Pokombinowałem z przynętami ma hakach. Pierwszą wędkę wyposażyłem w dwa pływające, gumowe ziarna kukurydzy i jedno tzw. kiszonej. Kolejny kij to dwie mini kulki - 8mm. Te same na które we wrześniu na dzikiej wodzie złowiłem karasia o wadze ponad 3 kg, a także mniejszego karpika. Trzecią wędkę przygotowałem "na grubo" - z popkiem 16mm i kulką 20mm. Przy każdym z zestawów nęciłem garstką kulek oraz łyżką kukurydzy. Z racji, że było już na prawdę chłodno i ziąb dawał się odczuć to nie sypałem do wody zbyt dużo.

 

Od samego rana dawał się odczuć bardzo chłodny wiatr. Ten momentami pokazywał swoją siłę - wiał na prawdę mocno! Brrr... Na łowisku, mimo niesprzyjających warunków wędkarzy było sporo, ale ryby i tak nie chciały współpracować. Z tego co zauważyłem w ciągu swojej przygody z wędkarstwem to właśnie niedziele zawsze okazywały się być najgorszymi dniami w ciągu calutkiego tygodnia. Czym to jest spowodowane? Nie wiem... Może ryby nauczyły się już naszego kalendarza albo po prostu nauczyły się odpowiednio reagować na tłok napotykany nad wodą? Nie wiem, pewne jest jednak to że wśród tak wielu delikatnych tego dnia brań w końcu udało mi się zaciąć rybę! Był nią nie najmniejszy ale też na pewno nie największy karaś. Ważne jednak, że coś udało się złowić! Nie byłem nad wodą przez dwa miesiące, więc nawet taki karaś uwierzcie, że sprawia radość!

Po godzinie 11 przyjechał do mnie kolega Przemek, który zechciał pomóc w złowieniu jakiegokolwiek karpia, co już od samego początku wydawało się być sprawą utrudnioną. Być może zimne powietrze, w połączeniu z płytką wodą w tym zbiorniku dało takie efekty. Czas nieubłaganie mija nam na rozmowach i planowaniu kolejnego sezonu. Co chwilę nasze zestawy podciągała drobnica, która okazywała się być karasiami. Niektóre z nich po zacięciu trafiały na brzeg, inne brały tak delikatnie, że szkoda było podnosić wędki z podpórek.

 

Wyszło na to, że Przemkowi udzieliło się trochę szczęścia! Pomiędzy braniami, a zarazem holami karasi trafił się jeden "cięższy" przeciwnik. Malutką kulką, jaką kolega miał założoną na swoim zestawie zainteresował się karp. Mimo iż nie była to ryba, która walczyłaby na kiju dłuższy czas i która to przyniosłaby niezapomniane chwile to dała nam trochę radości. Pokazała też, że nawet w tak "nieodpowiednią" pogodę gdy człowiek chce, to może!


Wędkować planowaliśmy do godziny 16. Ale było jak zwykle... Po godzinie 15 wiatr ucichł, a my praktycznie równocześnie wyciągnęliśmy, fajne, około 25-cm karasie. Chwilę później na jednej z moich wędek nastąpił odjazd - niestety "pusty"... Prawdopodobnie karaś... Później Przemek wyciąga kolejnego karasia. Przyszła szansa i na mnie oraz na zwijanie zestawu z kolejną rybą tego gatunku. W tym samym czasie na wędce Przemka wydawał się nastąpić karpiowy odjazd... Również pusty...


 Karasie tego dnia nie dawały za wygraną...!



Kamil Skwara

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz