3 maja 2022

Końcóweczka marca - w końcu z rybami w tle!

Końcem marca, wraz z kolegą Tomkiem odwiedziliśmy dobrze nam znaną wodę komercyjną - Big Game Kobylany. Był to (według planów) ostatni wyjazd nad prywatną wodę przed atakiem PZW. Woda ta ma dla mnie jednak pozytywne wspomnienia z przeszłości, aczkolwiek to tutaj dobre już pewnie 8 lat temu stawiałem swoje pierwsze kroki w karpiarstwie. Łowisko też inwestuje w siebie, co bardzo cieszy - na wiosnę tego roku planowane jest oddanie dla wędkarzy znajdującego się na stanowisku numer 1 domku z wyposażeniem - na wyjazd z rodziną super sprawa!

Przechodząc jednak do kwestii wyjazdu. Pogoda przed przyjazdem nie napawała optymizmem mimo, że w piątek - nasz pierwszy dzień nad wodą - była wręcz idealna. Świeciło bowiem słońce, wiatr nawet delikatnie nie poruszał gałęziami drzew. Jedyne ale to to, że w sobotę i niedzielę pogoda miała uleć pogorszeniu, ciśnienie gwałtownie miało się zmienić. Woda w chwili obecnej miała zaledwie 7 stopni, co na tak małym, dwu-hektarowym zbiorniku może się szybko zmienić - na nasz plus, lub odwrotnie, na minus.


Wybraliśmy więc miejsca, które mamy sprawdzone i zaufane. A co trafiło na nasze przypony i jak łowiliśmy? Jedna wędka wyposażona musiała być w kukurydzę - przynętę, która sprawdza się niemal wszędzie i o każdej porze roku. Jeden zestaw przygotowałem "na grubo" - bałwanek 16+20mm. Trzeci zestaw to d-rig z pojedynczą kulką 16mm o zapachu słodkim. Tomek postawił na delikatnie wyporne przynęty, które miały skutecznie zwabić mieszkające w Kobylanach ryby. Na tydzień przed wyjazdem w domu przygotowałem sobie kilka przyponów, które to miały sprostać przyjętej wcześnie strategii. Może to głupie, ale do tej pory nigdy nie łowiłem na d-riga... Ta wyprawa to mój praktycznie pierwszy kontakt z tą metodą i może nawet nie ostatni.

Kilka przyponów z tego rodzaju zostało przygotowanych, kolejne klasyczne oraz dwa przypony na białe robaki zasiliły moje piórniki. Wszystko przygotowałem sobie na miękkiej plecionce Sakany, w kolorze brązowym, która to towarzyszy mi nad wodą już od dobrych trzech lat i póki co nie mam z nią problemów. Przypon fajnie układa się na dnie, przy łowieniu na skałkach nie przeciera się po kilku wyciągnięciach z wody (mimo, że nie ma otuliny). Komplet dopełniły różnego kształtu haki Yorka oraz pozycjonery "worm", które używam nie tylko ze względu na ciekawy kształt, ale ze względu na to, że wykonane zostały z materiału na tyle mocnego, że nawet po holu ryby te praktycznie nie spadają z haka - są twarde i po nasunięciu na oczko haczyka ciężko je z sunąć.


Drobnica kompletnie bowiem nie chciała współpracować. Pierwsze branie, na jednym z moich kijów nadchodzi tuż po północy. Mocny wyjazd z środkowej wędki - ta leżała na jakiś 3 metrach głębokości. Warto też wspomnieć o tym, że do nęcenia posłużyła jednie garść pelletu 8mm - myślę, że jak na tę porę roku więcej jeszcze nie potrzeba. Podbiegając do wędki miałem już z tyłu głowy przyjemność z holu ryby, na jaką to czekało się, aż od poprzedniego roku. A hol to przyjemność! Ryba po zimie wypoczęła co dało się odczuć! Samo podciągnięcie jej do brzegu kosztowało mnie trochę energii i dobrych kilka minut wyjętych z życia. Zdobyczą okazuje się być jesiotr. Z jednej strony cieszy, bo to pierwsza ryba w tym roku i to ponad metrowych rozmiarów, ale z drugiej też strony karp dałby więcej radości... Robimy kilka zdjęć i pozwalamy mu na dalsze żerowanie, teraz najlepiej z dala od naszych zestawów. Zestaw d-rig dał radę, chociaż w przypadku akurat jesiotra nie jest to wyznacznikiem.
Zestaw zarzucam niedaleko naszego brzegu, przed siebie, bowiem nie chciałem pływać łódką po łowisku i nie robić niepotrzebnego szumu.

Noc jest dla nas łaskawa - czyli pozwala na wyspanie się. Rano tuż po śniadaniu uruchamiamy skoki narciarskie - Planica, ostatki z tego sezonu więc trzeba coś jeszcze pokibicować, a na rybach rzadko się to zdarza. Tak też mija nam czas do godziny 12:00. Później zajmujemy się przygotowaniem zestawów do świeżej wywózki. Przynęty pozostawiam te które już dosłownie były na włosie. Stawiam jedynie na dosypanie (skromne) pelletu i skruszonych kulek. Mało więc kombinujemy, większość praktycznie pozostaje bez zmian. Moim zdaniem do tej pory wszystko zrobiliśmy dobrze, więc nie ma co tego psuć i zmieniać. Pogoda w ciągu dnia swoim zachowaniem zapowiadała, że wielkimi krokami zbliża się do nas kwiecień. Rano zaczęło się od ładnego, mocnego słońca, po czym nastał bardzo mocny wiatr. Ten do tego w swoich podmuchach osiągał na pewno sporą wartość, a dodatkowo też potęgował odczucie chłodu - na pewno też niestety schładzał wodę. Kilka razy, na bardzo krótko przyszedł nawet drobny deszczyk. Pogoda więc niesamowita!


Poszczęściło się w pewnym momencie Tomkowi, który ma dziwne, delikatne i niepewne branie. Branie z takiego typu leszczowych... Ale cóż zrobić innego jak nie zaciąć tej ryby? Wędka idzie w górę, a wcześniej  jeszcze należało zwinąć trochę luźnej żyłki. Walka rozpoczyna się. Ryba walczy blisko dna, wykorzystując spory odcinek jaki dzieli łowcę od niej, uciekając na bok. W pozostałe wędki jednak nie wpływa, zostaje w odpowiednim czasie powstrzymana. Po kilku podciągnięciach jej do brzegu ta postanawia wypłynąć do powierzchni, zawinąć ogonem i dać susa do dna. Przeciąganie liny trwa jeszcze przez kilka minut, po czym przy brzegu gotowy do podebrania wydaje się być już jesiotr. Do podbieraka wchodzi za drugim razem - tylko raz udało mu się uciec... Około metrowa zdobycz super wychodzi na zdjęciach! Wracaj więc do wody!

Wywózka szczęśliwego zestawu i jedziemy dalej! Przychodzi noc, zapowiadali, że będzie zimno. Piecyk zaczyna grzać na całego! My na wspólnych rozmowach praktycznie dotrzymaliśmy godziny 23-24. Idziemy spać, z racji że rano trzeba przystąpić do zwalniania stanowiska dla kolejnych, do tego skoki, ostatnie w sezonie które pasuje pooglądać. Rano nie chciało nam sie nawet wychodzić z namiotu. Okazało się, że wszystko zostało zmrożone. Kołowrotki nie kręciły się - dobrze że nie było brania... Woda lodem skuta nie była, ale namiot wyglądał jak igloo. Podbierak przymarznięty do ziemi. Kołyska z workiem do ważenia stworzyły jedność. Nie próbowałem​  nawet oderwać wędki od stojaka, ale podejrzewam, że podniósłbym ją razem z nim. Ajaj, podczas tej wyprawy przeżyliśmy chyba wszystko oprócz burzy oraz fali brań ryb. Oczywiście fajnie złowić przynajmniej te jesiotry, ale czekaliśmy raczej na coś innego. Po skokach, już zapakowani wracamy do domu. A niedługo dalsze historie, bo plany na ten rok są duże i póki co na dzień dzisiejszy udaje się je realizować - tylko rybki nie współpracują...


Kamil Skwara

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz