Początki tego roku są dla mnie bardzo ciężkie, ani to karp, ani to pstrąg współpracować nie chce. Kolejna wycieczka w poszukiwaniu pstrąga po całkowicie zerowym wyjściu nad rzeczkę koło domu - ani jednego pokazania się ryby, brania, zero jakichkolwiek ryb (nawet strzebli potokowych) - przyszedł czas nie na San, nie na inną dużą wodę, a dopływ Sanu, którego szerokość raczej nie przekracza 5-6 metrów. Po zlokalizowaniu miejscówki na Google Maps i walce z myślami czy jechać czy też nie (zapowiadana była potworna pogoda) po 40 minutach drogi jestem nad wodą! Pierwsze wrażenia - mega woda. Już przed wejściem do rzeki zlokalizowałem fajne głębsze miejsce, gdzie z nadziejami podeślę swoją przynętę. Brzegi rzeczki przyozdabiały zielone już drzewa, a widok śmieci był tutaj rzadkością, co bardzo mi się spodobało. Chłodna, ale czysta woda dodatkowo dodawała uroku. Szybko podążam do auta, przebieram się i hop do wody!
Rzuty w pierwsze miejsce niestety nie przynoszą skutków, a miejsce było bajeczne... Korzenie wychodzące do wody, głębszy dołek w który to wpadał nurt rzeki. Dno posłane drobnym kamieniem. Wydawało się, że już pierwszy rzut przynęty przyniesie jakieś branie, wyjście ryby. Ale za każdym rzutem przychodziło nagłe rozczarowanie, że nic się nie dzieje. Rzeczką schodzę cały czas w dół, z nurtem prowadząc wobler pod prąd. Co jakiś czas mijam fajne odcinki, w których to czasami próbuję nawet kilku woblerów, ale z drugiej strony jeśli przy pierwszych rzutach nic nie wychodzi to raczej mamy tu brak ryby. Staram się też nie być widocznym w tę piękną słoneczną (mimo wcześniejszych ostrzeżeń o gwałtownych burzach) pogodę. Przed potencjalnym pstrągowym miejscem zwalniam, powoli skradając się, a bardzo często przed pierwszymi rzutami staram się przykucnąć lub nawet uklęknąć na kolana aby nie być tak bardzo widocznym nad brzegiem. Mało kiedy też podchodzę suchym lądem praktycznie nad samo lustro wody. Pierwsze rzuty w nowej miejscówce oddaję zawszę z pewnej odległości od wody.
Mijam kolejne, coraz to ciekawsze i coraz to bardziej puste miejscówki. Pierwsza, która spodobała mi się już od pierwszego wejrzenia była niemalże idealna dla pstrąga. Zaczynała się mocnym nurtem, który zwalniał dopiero nad głębokim, ciemnym dołkiem. Następnie woda podmywała przeciwny brzeg, gdzie dało się już zobaczyć drobne osuwiska, które lądowały w wodzie. Tutaj też oczywiście było głęboko. Dosłownie kilka metrów dalej mniejszy krzak leżał w wodzie. Niestety na brzegu zaobserwowałem już ślady innych butów, więc też raczej wiedziałem już, że miejscówka była raczej wyłowiona... Tak też się stało, samo to, że poświęciłem tak dużo czasu już nic nie poskutkowało.
Po przejściu może 100 metrów wodą maksymalnie do kolan trafiam na kolejny głębszy odcinek rzeczki. Pierwsze wrażenia jeszcze lepsze jak przy poprzedniej miejscówce. Ilość wyjść można jednak sprowadzić do jednego klenia. Sprawdziłem tutaj kilka woblerów oraz blaszek. Prowadziłem blisko leżącego jakieś 1,5m pod powierzchnią drzewa, tuż pod powierzchnią, blisko brzegu, przy samym dnie... Nic, a nic. Powodem może być to, że znalazłem tutaj dwa zaczepione o drzewo spławiki... Górski odcinek, gdzie przynęty roślinne dopuszczone nie są. Kwestia spławików chyba więc szybko daje do myślenia?
Wartym uwagi był piaszczysty, głębszy odcinek wody, z jednej strony udekorowany niewysoką skarpą, a po jej przeciwnej stronie gęstą, zieloną już trawą. Woda tutaj nie była już całkowicie bez życia. Co jakiś czas drobne rybki oczkowały, odprowadzały przynętę. Były to jednak strzeble potokowe lub inne z mniejszych stworzeń. Pstrąga, klenia, być może jakiegoś okonia jednak widać nie było. Ale już za to, na zakończeniu owej miejscówki znalazłem korzenie wchodzące do wody, gdzie z ich okolicy po którymś z rzutów skusiła się rybka! Branie dość spokojne, walka bez szaleństw. Bez gwałtownych odjazdów, mocniejszych uderzeń. Zdobycz starała się trzymać w połowie wody, nie kusiły jej podwodne zaczepy, korzenie, czy gałęzie wychodzące z wody. Cały hol nie trwał dłużej jak dwie minuty, mimo słabiutkiego i delikatnego zestawu na żyłce 0,14 mm i bardzo delikatnym kija York Master of Arms. Po czasie w wodzie pokazuje się… szczupak! Ostatnie chwile holu, po rozpoznaniu gatunku ryby były bardzo spokojne, starałem się, aby pyszczkiem nie dotykał mojej delikatnej żyłki. Po kilku ucieczkach z okolic mojego brzegu ryba trafia do drewnianego podbieraka. W końcu mam pierwszą rybą z górskiej wody, chociaż wolałbym 40-cm pstrąga niż szczupaka tej wielkości. Jednak i tak bardzo cieszy, przeszedłem wodą sporo, nakombinowałem się…
Rybka szybko wraca do wody, ja odwiedzam jeszcze kolejne z miejsc, ale bez efektów. Do godziny 13:00 planowałem być w domu, więc pasuje uciekać…
Kamil Skwara
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz