23 marca 2016

Ku przestrodze... te ryby mają moc

Pierwszy raz zdarzyła mi się taka sytuacja... Jaka? Dowiecie się o tym niżej. Pisze ten tekst ku przestrodze, ponieważ nie zawsze tracimy rybę z naszego własnego błędu, chociaż to po części był również mój błąd...

Dzikie gęsi!




20 marca, w ostatni dzień kalendarzowej zimy wybrałem się nad górską wodę. Celem oczywiście byli moi kropkowani przyjaciele. Kilka dni wcześniej odebrałem od Pana Adama z Dąbrowy Górniczej woblery, które sam przygotowuje. Przynęty o długości od 5 do 7 cm dzień przed opisywaną teraz wyprawą "na szybko" przetestowałem w wodzie. Kilka rzutów każdym wobkiem i szybkie wnioski. Każdy z nich miał inną pracę, niektóre podczas wolnego prowadzenia (które ja preferuję) bardzo agresywnie "kiwały" się na boki, a niektóre były bardziej spokojne. Jedne pływające, drugie tonące. Niektóre podczas wolnego prowadzenia z nurtem rzeki (tak w 99% łowię) pracowały wręcz idealnie. Nie raz spotkałem się już z woblerami, które podczas właśnie takiego łowienia nie odznaczały się kompletnie żadną pracą. Tutaj jednak kilku woblerkom mogę pod tym względem postawić dużego plusa. Są to zazwyczaj te agresywnie pracujące przynęty. Te "spokojniejsze" bardzo dobrze sprawdzają się podczas głębszego łowienia, a nawet podczas szurania pod dnie - co czasami daje niesamowite efekty. Mam już trzy swoje ulubione modele. Myślę, że za niedługo, gdy pstrągi w pełni wybudzą się ze "snu" to na te woblerki dopiero rozpocznie się łowienie! Na razie, jak każdego roku na tej rzeczce, o tej porze króluje obrotówka...



Wychodzę z domu trochę później niż planowałem - w okolicach 14. Dzień był chłodny. Termos z herbatą do plecaczka i w drogę! Woda nadal krystalicznie czysta, będzie trzeba skradać się do miejscówek i zachowywać szczególną ostrożność. Podczas brodzenia woda nie wydawała się chłodna, była już dużo cieplejsza niż tydzień temu. Pierwsza miejscówka - łącznie rzek. Próbuję tutaj sił dwoma rodzajami woblerów - podobna praca, jednak różnica jest w ich kolorze. Jeden o naturalnych barwach, a drugi o bardziej agresywnych kolorach. Jak myślicie? Do którego z nich wyszedł pstrąg? Krystaliczna woda i królem został... naturalny kolor przynęty. Niestety malutki pstrążek tylko pooglądał przynętę. Idę dalej. O rybę jest tego dnia bardzo ciężko. Do pewnego czasu nie mam żadnego wyjścia, żadnego uderzenia... Do tej pory ryby spotykałem na stosunkowo płytkiej wodzie. Jak było tego dnia? Otóż tego dnia na płytkiej wodzie nie spotkałem żadnego pstrąga. Pierwsze zacięte branie zaliczyłem na skarpie. Pstrąg stał głową pod nurt, w dołku przy napływie wody, która kawałek dalej meandrowała. Przynajmniej podejrzewam, że tam stał. Już w pierwszym, długim rzucie pod stromy brzeg skarpy, gdy malutka błystka zaczęła wypływać z okolic wyżej wspomnianego dołka, ryba zaczęła pogoń. Specjalnie stopniowo zacząłem zwalniać zwijanie blaszki, ponieważ zauważyłem, że pstrąg ze zbyt wielką mocą nie stara się gonić mojej przynęty. Po kilku metrach na płytszej wodzie widzę jak ryba połyka przynętę. Od razu zacięcie! Walka! Pstrąg walczy przez jakieś dwie minuty, ma dość spore rozmiary. Piękna walka, ryba ma dużo siły. Podciągam rybę do siebie, a jeszcze przed tym ześlizguję się do wody, żeby ją podebrać. Kilkanaście sekund walki przy moich nogach, aż tu nagle błystka wypada z pyszczka ryby! O co chodzi!? Co zrobiłem źle!? Kilka przekleństw, wychodzę z wody... Widzę jeszcze odpływającego pstrąga. Oglądam przynętę... Brakuje jednego zadziora na kotwiczce... Pękł mniej więcej w połowie! Jak to możliwe!? Przecież rok temu na tą blaszkę miałem złowionych wiele pstrągów, do tego po każdym wypadzie zostawiam na dwa dni otwarte pudełko z przynętami, po to żeby dokładnie wyschły. Jak to możliwe, że pękła? W zeszłym sezonie wyholowałem na nią pstrąga mającego grubo ponad 40 cm i nic jej nie było... Do tej pory pozostaje bez odpowiedzi na to pytanie i z pechem jaki mnie prześladuje od kilku wyjść nad wodę - ryby biorą bardzo chimerycznie, lekko atakują i praktycznie od razu spadają z haków...

Tutaj udało się zaciąć pstrąga - wyszedł z widocznego na zdjęciu dołka o głębokości około metra. Na zdjęciu widać również jak bardzo krystalicznie czysta jest teraz woda.

Rzut w tym miejscu oddałem z odległości około 20 metrów od potencjalnej ostoi pstrąga. Dodatkowo, jeśli ten czatował na swoją ofiarę w dołku, to nie miał możliwości zauważenia mnie, ponieważ to wgłębienie miało gwałtowny spad.

Przyglądnijcie się kotwiczce od błystki - brakuje jednego zadziora...
Kolejna głęboka miejscówka, czyli kolejna skarpa i kolejne wyjście ładnego potokowca. Tym razem podczas wypłynięcia pstrąg uderzył niepewnie dwa razy w blaszkę. Niestety nie było możliwości zacięcia tego brania - dwa szybkie i delikatne stuknięcia. Próbowałem skusić go jeszcze raz, nawet innymi przynętami, ale już po tym jak dopłyną za błystką praktycznie pod moje nogi (chociaż specjalnie stałem nieruchomo) po prostu spłoszył się.



Do końca wyprawy zostało już tylko kilka ciekawie zapowiadających się na wiosnę miejscówek. Tego dnia zaobserwowałem, że ryby zaczęły pojawiać się już na typowych głębinach - w dołkach, w głębszych miejscach skarp - czego jeszcze podczas przedostatniej wyprawy nad wodę nie było. Natomiast miejsca, w których już wcześniej w tym roku łowiłem bądź też obserwowałem pstrągi zostały puste. Może to być przypadek, po prostu taki dzień albo ryby już nie zamieszkują tych miejsc... Zobaczymy co przyniesie kolejna wyprawa!


                                                                                           Pozdrawiam i połamania! - Kamil Skwara

1 komentarz: