5 kwietnia 2016

Inauguracja sezonu karpiowego

Na ten moment czekałem prawie 5 miesięcy. Na dzień kiedy to pierwszy raz w sezonie 2016  położę zestaw na karpiowej wodzie. Kiedy to wrzucę do wody pierwsze kulki, lub pellet. Niecierpliwie czekałem na ten moment. Od kilkudziesięciu dni przed wyjazdem dzień w dzień sprawdzałem pogodę. Zmieniała się błyskawicznie. Przyszedł w końcu ten dzień, dzień wyjazdu. Pogoda rano piękna! Świeci słońce, cieplutko. W okolicach południa niespodzianka! Zaczęło się chmurzyć, a po pewnym czasie można było usłyszeć pierwsze grzmoty. Burza! Ale teraz!? Jesteście ciekawi jak wyglądała? Dosłownie minutę po grzmiało, później kolejną minutę popadał mocny deszcz, następną minutę grad, a później... było cieplej niż przed burzą! Temperatura w cieniu potrafiła wynieść nawet 15*C! Pogoda idealna! Na noc zapowiadane 4*C. Trzeba jechać, trzeba wykorzystać taką pogodę!


29 marca około godziny 17:30 jestem na łowisku. Wodowanie łódki, rozłożenie sprzętu i namiotu, aż w końcu ten piękny moment - moment wywiezienia pierwszych w tym roku zestawów. Wybór miejscówek był oczywisty. Na pewno okolice studzienki - głęboka woda, z której średnio z każdego dnia spędzonego nad tą wodą udawało mi się wyławiać ponad jedną rybę, z których najmniejsza miała lekko ponad 10 kg (amur z lipca). W tym miejscu zadecydowałem, że umieszczę pop'upa. Zaraz pod pływającą kulką o zapachu tuńczyka, na włosie umieściłem śrucinę, tak aby kulka nie podnosiła się zbytnio od dna. Na tym łowisku większość ryb jest łowiona na kulki tonące, jednak ostatnimi czasy pop'upy zaczęły również odgrywać tutaj coraz większą rolę. Postanowiłem, że spróbuję złowić swoją pierwszą rybę na tej wodzie właśnie na pływającą kulkę. Do woreczka PVA wsypałem pokruszony pellet halibut i kryl (zdjęcie poniżej), dodałem pół garści kulek Punkt G (firma Warmuz Baits), a wszystko już dzień wcześniej zalałem rybnym boosterem. Już podczas wywożenia łódką zestawu dało się odczuć jak dobrze kulki przesiąknęły tymże właśnie płynem. Gdy dopłynąłem w okolice studzienki postanowiłem trochę przesunąć się w bok w stosunku do miejsca, gdzie zawsze kładę zestawy. Mamy przecież wczesną wiosnę - ryby nie żerują tak jak zawsze, a więc i my możemy odbiec od naszego "typowego" łowienia. Haczyk z popkiem na włosie zaczepiłem o woreczek z zanętą i umieściłem w swojej miejscówce. Drugi zestaw wylądował pod trzcinami na przeciwległym brzegu - tak jak łowię przez ciepłe miesiące. Na włosie oraz do nęcenia posłużył mi Donald (również z firmy WB). Trzecią wędkę postanowiłem trochę nietypowo, oddalić od trzcin. Nigdy nie łowiłem odsunięty, aż o jakieś 6 metrów od trzcin, ale tym razem postanowiłem, że gdy ryby będą przemieszczać się po głębokiej wodzie to trafią na jeden z dwóch zestawów (studzienka i właśnie ten). Jednak, gdy te wolałyby żerować na płytkiej wodzie to jakieś dwa metry od trzcin znajdą miejsce zanęcone Donaldem. Na włosie tej trzeciej wędki założony był wyżej wspomniany Punkt G. W okolicach zestawów obok trzcin nęciłem tak samo jak przy pierwszym zestawie, z tym, że druga wędka nie była nęcona punktowo tak jak pozostałe dwie. W jej okolicy rozrzuciłem kilka kulek. Nie nęciłem większego obszaru, skupiłem się na mniej więcej metrze kwadratowym. Tutaj zawartość zanęty różniła się tylko kulkami jakich użyłem - zamiast Punktu G podrzuciłem Donalda. Trzecia wędka to dosłownie takie same nęcenie jak w przypadku studzienki.

Dopalanie kulki firmy Warmuz Baits

Tym nęcimy i na to łowimy...

... a łódką wywozimy. Za niedługo napiszę artykuł, który będzie opowiadał o szczegółach nęcenia podczas pierwszych wiosennych zasiadek!

Nastaje noc... i wielkie nadzieje. Każdej nocy spędzonej w Kobylanach notowałem jakiś odjazd. Jak będzie teraz? Przekonałem się o tym dosłownie niecałe dwie godzinki po zapadnięciu zmroku. Centralka zaczyna dawać znak do wybiegnięcia z namiotu! Wybiegam w samych skarpetkach. Proszę siostrę o przyniesienie mi butów, a jeszcze wcześniej zacinam. Czuję, że mam coś na prawdę ciężkiego. Niewiarygodne! Nigdy nie miałem tak ciężkiej ryby. Czuje, że "szoruje" ona po dnie. Po pewnym czasie uderzyła ogonem o żyłkę, co bez cienia wątpliwości dało się odczuć! To właśnie po tym domyśliłem się z kim mam do czynienia. Wiedziałem, że będzie to mój pierwszy w życiu sum, wiedziałem, że będzie duży, ale nie wiedziałem ile siły potrafi mieć sum danej wielkości, żeby już przed podebraniem oszacować jego wagę. Miałem jednak nadzieję, że nie jest to mały sumik i że poprawie swoją życiówkę, która do tej pory wynosiła 12 kg (karp z maja i sierpnia - taka sama waga). Po cichu liczyłem na 15 kg, a jeżeli przekroczyłby 20... W oddali zaczęło się błyskać! Idzie burza, nie dobrze. Hol trwa już prawie 15 minut, ryba jest w połowie akwenu. Kołowrotek cały czas stara się wyhamować rozzłoszczoną rybę. Jak na razie nie ma na to szans... Po pewnym czasie, po już którymś z kolei pompowaniu hrrasst! Co się stało!? O co chodzi!? Z tych emocji nie zauważyłem od razu, że pękła mi korbka w kołowrotku! Co teraz będzie!? To moja ryba życia! Szybko myślę... kręcę samym kabłąkiem! Trzeba sobie radzić na wodą! Przez te całe emocje zapomniałem, że mogłem po prostu przekręcić korbkę z mojego drugiego młynka... Ale dałem radę, ryba powoli zaczyna współpracować. Największa zabawa była wtedy, gdy sum zaczął płynąć do brzegu, a ja żeby utrzymać cały czas napiętą żyłkę cofałem się do tyłu! Udało się, ryba po pewnym czasie znów zaczęła odpływać ku głębinom. Ale nie miała już zabyt dużo siły i udaje się ją po kolejnych kilkudziesięciu minutach skierować do podbieraka. Sum z małymi problemami zostaje "zapakowany" do mojego nowego podbieraka. Ogromna radość, kilka okrzyków. Obym tylko nie obudził całej wsi - myślę. To oczywiście nie było możliwe, ale radość była nie do opisania. Szybko dezynfekuję ranę po haczyku, przygotowuję wiadro z wodą, a w tym czasie sum leży już na macie karpiowej. Jest zmęczony i piękny! Miarka do ręki... sum ma... 142 cm! Tylko 8 cm i było by znów tak pięknie... Moja pierwsza ponad metrowa ryba i już prawie ponad półtorametrowa! Zapraszam suma do ważenia. Waga pokazuje 22 kg! Udało się! Jest ponad 20 kg! Super! Radość nie miała końca! Krótka sesja zdjęciowa. Siostra również robi sobie z nim zdjęcia. Piękna i wieeeelkaaaa ryba. Wracaj do swojego królestwa, rośnij i do następnego razu! Ale proszę, kolejnym razem nie chcę już notować strat w sprzęcie...

Piękny! W całej okazałości!

Co teraz? Ciemno, chłodno, nadal się błyska, kołowrotek bez korbki, a ja płynę wywieźć zestaw pod studzienkę, chociaż wiem, że po tym braniu szanse na złowienie jakiejś ryby z tego miejsca są małe, wręcz znikome. Podczas nawet 3-dniowych wypadów na Kobylany z tej miejscówki zawsze udawało się wyciągnąć tylko jedną rybę i to zawsze w pierwszy dzień zasiadki, niespełna kilka godzin po wywiezieniu zestawu w tą okolicę. Około północy sygnalizator pod wędkę z Donaldem na końcu zestawu zaczął nieśmiało piszczeć. Na centralce usłyszałem tylko dwa sygnały. Wychyliłem głowę z namiotu, żeby zobaczyć co się dzieje, ale swinger tylko lekko opadł w dół. Postanowiłem położyć się spać i zrobić sobie pobudkę o 3, a następnie o 5 w celu sprawdzenia wędek. Zresztą jak coś to mam przecież centralkę zaraz przy uchu - najlepszy budzik jaki może wyobrazić sobie każdy karpiarz, budzi tylko wtedy kiedy mamy chęci wstać, czyli podczas brania.

Budzę się trochę po 5 rano. Tak jak postanowiłem dzień wcześniej, idę podrzucić trochę kulek w zatoczkę za cypelkiem, gdzie później umieszczę swój zestaw. Płytka woda, do tego przebijające się przez poranne chmury słońce. Gdy słoneczko tylko wyjdzie i zacznie ogrzewać wodę... będę miał pewność, że karpie wpłyną w moją zatoczkę. Wtedy będzie to znak, że mam szansę na złowienie tam ryby. Zanęciłem, a za godzinkę miałem w planach obudzić się i zmienić położenie jednego z zestawów. Kilka minut po godzinie 6 słońce prawie dosięgało swoimi promieniami mojego
obozowiska. W tym właśnie momencie postanowiłem zarzucić zestaw w miejscówkę nęconą Punktem G. Już w domu zaplanowałem sobie zanęcenie rankiem tej zatoczki "śmierdziuchami". Mam taką osobowość, że lubię planować, a jak już sobie coś zaplanuję to muszę choćby nie wiem co to zrobić. Tak też zrobiłem teraz. Po tym poszedłem jeszcze na godzinkę spać...

W nocy mróz nie oszczędzał nawet sprzętu...

... a z tych wędek już po kilkunastu minutach kapała woda. W nocy na pewno był mrozik.

Do południa w wodzie nastała cisza. Śniadanko, później zbieranie "produktów" na ognisko. Trudno było znaleźć cokolwiek co nie byłoby mokre. Wszystko, co nadawało się do spalenia poszło odpoczywać w słońcu. Około południa nad naszymi głowami przelatuje piękne stadko dzikich gęsi. W granicach godziny 12 postanowiłem zmienić zatoczkę na miejsce, które zawsze przynosiło mi średniej wielkości karpia. Na włos poszedł ten sam pellet co zawsze w tamtym miejscu, zanęciłem tak jak zawsze. Trzy na trzy wywiezienia zestawów w tą miejscówkę w ubiegłym sezonie przyniosły trzy karpie - największy 7,5 kg.
Zaczyna wiać mocny wiatr, a my postanawiamy rozpalić ognisko i przyrządzić sobie obiad. Wieje tak mocno, że nie słychać pisku sygnalizatora umiejscowionego na samym szczycie cypelka. Zawsze słychać jego piszczenie z dużo większej odległości, ale tego dnia zagłuszał to wiatr. Chwilkę nie patrzyłem już w stronę tamtej wędki... teraz patrzę iiiiiii bombka pod kijem! Szybki sprint w gumowcach w stronę wędki. Gdy jestem na miejscu widzę, że ryba zdążyła przepłynąć jakieś 50 metrów od miejsca nęcenia. Ściągam plecionkę i lekko podcinam. Ehhhh.... czuć rybę, ale ta pozbierała kilka trzcin po drodze - trzeba wypływać po nią łódką. Proszę siostrę o przytrzymanie wędziska z rybą, a ja biegnę po cały sprzęt potrzebny do holu i bezpiecznego lądowania ryby. Zgarniam po drodze kapok - zawsze trzeba mieć w zapasie jakiś środek asekuracyjny! Płynę łódką do wysokości cypla i przejmuję wędkę. Wolny bieg włączony, a ja płynę po rybę. Co jakiś czas zwijam luz plecionki. Nie jest łatwo samemu wiosłować i zwijać plecionkę... Podpływam do ryby, odplątuję ją z zaczepów. Pozbierała kila trzcin wiszących nad wodą, na szczęście nie było dużo odplątywania. Nagle ryba rusza do przodu. Jako, że obiecałem siostrze, że przekaże jej jeden hol to tak też robię, znów na wolnym biegu dopływam do brzegu i przekazuję wędkę. Rozpoczyna się niezbyt długi hol. Karp walczy dzielnie ale po kilku minutach pięknie wyglądający pełnołuski wpływa do podbieraka. Odkażanie rany, przy okazji odkażenie śladów po szczupaku albo sumie na ogonie ryby. Teraz przyszedł czas na zdjęcia! Kilka ładnych fotek i ryba trafia do wody. Po chwilce odpływa, a my radości wracamy do obozu, gdzie czeka na nas... wygasłe już ognisko...

Piąteczka :)

Wyjazd bardzo udany - dwie ładne rybki podczas inauguracji sezonu dają nadzieje, że sezon będzie bardzo udany. Podczas holu karpia nastąpił krótki odjazd na wędce pod trzcinami, ale niestety nikt nie zdążył dobiec do naszego obozu, żeby zaciąć, a pod koniec wyprawy okazało się, że pellet z tamtej wędki coś ukradło. Widocznie był już bardzo miękki, a ryba pociągła za samą przynętę... No cóż, zdarza się i tak. Podczas tego popołudnia odwiedziło mnie kilka przypadkowo przechodzących łąkami obok osób, które okazało się że rozpoznają mnie właśnie z prowadzonej przeze mnie działalności na blogu i Facebook'u. Pod koniec naszej wyprawy na łowisko przyjeżdża Grzesiek, z którym chwilkę porozmawiałem i dowiedziałem się kilka ciekawych rzeczy o akwenie. Te informacje na pewno przydadzą się w przyszłości. Dowiedziałem się na przykład, że godzina 21-22 to okresy żerowania właśnie tego suma w okolicach studzienki. Przydatna informacja, zresztą jak wiele innych. Teraz pozostaje czekać na majówkę spędzoną nad tą wodą...

Piękna przyroda wokół! To co lubię! Salamandra czarna, która odwiedziła moje obozowisko godnie pozowała do zdjęć.


Połamania i dziękuje za przeczytanie artykułu!

1 komentarz:

  1. Widzę że strona się zapełnia. I wstawiasz coraz lepsze zdjęcia. Oby tak dalej a produktów na łowienie ci nie zabraknie. Pozdro i trzym sie :)

    OdpowiedzUsuń