11 lipca 2017

Kobylany, Kobylany

W ostatnie dni czerwca według moich planów musiałem wyjechać na trzydniową zasiadkę. Padło na zbiornik w Kobylanach, który znam już bardzo dobrze. Pogoda dopisywała, więc nadzieje na coś większego można było zagrzebać w piasku (w Kobylanach najlepszych wyników można spodziewać się tylko w niesprzyjającą wędkarzowi pogodę – tak jest przynajmniej w moim przypadku). Przygotowany, spakowany i z pozytywną dawką energii 23 czerwca ruszam nad wodę!



Na brzegach łowiska jestem w godzinach wieczornych. Koledzy już czekają, łowią… Mieli nawet pojedyncze brania! Coś się dzieje! Rozkładamy sprzęt i wędki! Zamierzałem spędzić ten weekend na cypelku i łowić na płytkiej wodzie.
Po rozłożeniu namiotu przyszedł czas na przygotowanie wędzisk i zanęty. Każdy z zestawów uzbrojony był w bezpieczne klipsy, 70-80 gramowe ciężarki, leadcory… Przypony, jakich używałem miały najróżniejszą długość, jednak poprzez wskazówki jakie otrzymałem od łowiących przede mną wędkarzy zdecydowałem się nie schodzić z długością przyponu poniżej 18 cm. Zestaw składający się z kija York Devil 2 Carp, kołowrotka Absolution 8000 od Yorka oraz drobnych yorkowskich akcesoriów zasiliłem kulką o zapachu pomarańczy firmy Nano Baits. Przynęta trafiła w okolice leżącej w wodzie wierzby. Drugi z zestawów trafia pod trzciny – miałem niewielką nadzieję na amura. Zapach kulek skierowałem również w stronę „torped”. Owoce leśne od Nano Baits dla mojego nosa sprawiały zachwyt. Ciekawe czy zachwycą się nimi również amurki… Trzeci z zestawów położyłem standardowo pięć metrów od mojego brzegu - leżał praktycznie pod moimi nogami. Na włos trafiła tu kukurydza – po jednym ziarnie: gotowanej, sztucznej od Yorka oraz jednej sztucznej ciemnozielonej. Taki lekko unoszący się nad dnem zestaw zanęciłem trzema łyżkami kukurydzy. Miejscówki, w których na ryby czekały kulki nęciłem za pomocą woreczków PVA, do których trafiały pokruszone kulki zapachów jakie znajdowały się na włosach, garścią całych, nierozdrobnionych kulek oraz jedną łyżką kukurydzy.


Wszystko przygotowane. Wędki na swoich miejscach, dach nad głową jest, stanowisko uporządkowane. W końcu można na spokojnie porozmawiać z kolegami łowiącymi tuż obok…


O północy przyszedł czas snu… Zmęczony całym dniem kładę się spać, z nadzieją na szybki alarm mojego „budzika”. Tak też się stało! O godzinie 1:30 do moich uszu dobiega dźwięk z centralki. Kukurydzą położoną kilka metrów od brzegu zainteresował się jakiś podwodny potworek! Zacinam! Ryba walczy jak szalona! Przez chwilę myślę nawet, że może to być piękny +10 kg karp. Ryba odpływa w prawo w stronę głębszej wody. Po kilku sekundach udaje się ją zatrzymać i podciągnąć do brzegu. Nie pokazała się jeszcze przy powierzchni, ale za to zaczęła odjeżdżać w lewo, na płytką wodę. Wiedziała, że czekają tam na nią grążele, w które może się zaplątać. Przeciąganie liny trwa w najlepsze – każdy ciągnie w swoja stronę, ja do brzegu, ryba byle w rośliny. Niestety po pewnym czasie tajemniczy stwór wpływa w grążele, które znajdowały się tuż przy brzegu, a o których ja sam zapomniałem… No nic… Udaję się po łódkę, nakładam kapok i proszę siostrę o dokończenie holu, a ja płynę wypłoszyć karpia z grążeli znajdujących się metr od naszego brzegu… Zabieg szybko kończy się sukcesem. Ryba wypływa na otwartą wodę. Siostra dokańcza hol, jak na prawdziwego karpiarza przystało. W końcu podbieram karpia i ląduję na macie Yorka. Miękki i duży materac idealnie zabezpiecza karpia przed wszelakimi uszkodzeniami. Ryba bezpiecznie oczekuje na zważenie i zdjęcia. Gdy to się już stało nastąpiło odkażenie rany i to, co najlepsze – wypuszczenie naszego nowego przyjaciela. Chciałbym dodać, że karp mimo, że ważył 6 kg to walczył jak wściekła „dziesiątka”. W jego pyszczku nie znalazłem śladów po ukłuciu hakiem! Była to prawdopodobnie ryba z jesiennego zarybienia, która mimo tłoku panującego nad brzegami i sporej liczbie odwiedzających ten staw karpiarzy nie zawitała jeszcze na brzegu!

Wczesnym rankiem dzieje się coś niesamowitego. Ze snu wybudza mnie kaczka, która wylądowała tuż obok namiotu i zaczęła krzyczeć niemiłosiernie. Dosłownie trzy minuty po tym jak odleciała następuje branie na godzinkę wcześniej przerzuconej wędce z kukurydzą! Mocne, gwałtowne podciągniecie! Wędka aż spada z sygnalizatora, wolny bieg działa! Na centralce dostałem tylko jeden sygnał, więc gdyby nie kaczka to pewnie nawet nie podniósłbym głowy, aby popatrzeć co się dzieje! Wędka trzymała się tylko na zacisku z podpórki trzymającej dolnik kija. Podbiegam, wyłączam wolny bieg i zacinam! Siedzi! Rybka walczy, odpływa! Kilka mocniejszych, gwałtownych ruchów pyszczkiem. Walka toczy się w obrębie trzcin. Chwilę później udaje się podciągnąć karpia do brzegu. Podbierak przygotowany, włożony do wody. Moim oczom ukazuje się całkiem fajny karpik, ale ten gdy ujrzał podbierak postanowił odpłynąć od brzegu. Ryba odjechała na jakieś 5 metrów… Kolejna próba przyciągnięcia do brzegu i podebrania kończy się sukcesem. Kolejny, tym razem 5-kg okaz melduje się na brzegu. Branie nastąpiło na gotowaną kukurydzę, sztuczną kukurydzę Yorka oraz jedno zielone sztuczne ziarenko… W skrócie na trzy kukurydzy umieszczone na włosie. Rybka oczywiście po krótkiej sesji wraca do wody!

Słońce zaczyna coraz to śmielej ogrzewać powierzchnię wody. Karpie wpływają w płytką zatoczkę. Rzucam więc kilka kawałków chleba. Po chwili rozlega się wielki chlupot! Jeden chlebek znika! Po dłuższej chwili następny! To znak, żeby zrezygnować z jednej gruntowej wędki na rzecz zarzucenia kuli wodnej z kawałkiem skórki od chleba na haku. Daleki rzut i czekamy. Po upłynięciu niecałych 20 minut coś większego zaczyna opływać miejsce, w którym znajduje się mój pływający zestaw. Po kilku minutach następuje uderzenie w chleb! Ten znika pod woda... Mija kilka sekund i kula wodna zaczyna przecinać powierzchnię wody! To znak do zacięcia! Szybki ruch wędka i siedzi! Na dosłownie półmetrowej wodzie zauważamy falę, jaką robi uciekający karp! Płynie w stronę grążeli - próbuję go od nich odciągnąć ale na delikatnym zestawie nie mam zbyt dużego pola manewru... Ryba znajduje się między roślinami, ale łatwo udaje się ją z nich wyciągnąć. Kolejna faza holu ma miejsce tuż przy brzegu. Ryba wykorzystując swoją siłę walczy przy dnie, próbując wpłynąć w brzeg, na którym stoimy! Być może ma tam jakieś podwodne zawady! Ja oczywiście chcę ich uniknąć, ryba nie! Po kilku minutach udaje mi się wyciągnąć potworka do powierzchni, skąd za drugim razem wpływa do podbieraka! Mamy 6-kg karpia, który po kilku fotach wraca do wody.

Około godziny 14 rezygnuję z wędek zarzuconych „na grunt” na rzecz łowienia powierzchniowego. Przy dnie ryby najwyraźniej nie żerowały wcale, ponieważ od momentu brania porannego karpia nic nawet nie „piknęło”. Drobnica oraz większe ryby można było jednak zaobserwować tuż pod samą powierzchnią wody. Moja taktyka na powierzchniowe łowy przynosi kolejny sukces. Przy delikatnym podciągnięciu zestawu w celu pozbierania luźnej żyłki delikatnie poruszyłem kulą wodną. Po chwili rozległ się chlupot, a ja poczułem coś na haku! Nie była to bardzo ciężka ryba, ale walczyła i nie odpuszczała! Walka toczy się w toni. Ryba nie wydaje się być karpiem, ani amurem. Po krótkiej chwili naszym oczom ukazuje się szczupak! Podbieramy rybę i cieszymy się jej widokiem. Zacięta była dosłownie za koniuszek paszczy! Delikatny hol, delikatny zestaw i ryba bez spinki ląduje na macie. Kilka fotek, nie ważymy, ani nie mierzymy ryby, lecz szybko zwracamy jej wolność!


Niestety z prywatnych powodów muszę wrócić do domu dzień wcześniej… Przykro i szkoda, bo rybki chciały naprawdę nieźle współpracować. Jednak z drugiej strony wynik czterech ryb w ciągu niecałej doby nie był najgorszy. Kto wie co działoby się, gdybym został nad wodą na kolejną noc?!

http://markomserwis.sklepna5.pl/


Kamil Skwara

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz