Dnia 23 sierpnia wybrałem się na ostatnią w tym roku wyprawę w poszukiwaniu
pstrągów. "Moja" rzeczka nie rozpieszczała w tym sezonie, a ryby
które ją zamieszkiwały były ledwo żywe. Dlatego też postanowiłem ich nie
stresować zbytnio swoją obecnością...
Po zejściu ze stromego brzegu w stronę lustra wody zauważam coś, co chwyciło
mnie za serce... Smutne... Gdy już tak stałem w rzece... A nie! Przepraszam! Na
brzegu! W miejscu, w którym zawsze stałem zanurzony po pas, kompletnie nie było
wody! Można, więc przyjąć że w owej górskiej rzece brakowało ponad 100 cm wody!
Jak te ryby mogą tu się wytrzeć!? Jak one tu przeżyją!? Co z nimi będzie!? Dziś,
kiedy piszę ten artykuł wody w rzece jest już znacznie więcej, a to dzięki
padającemu od dwóch dni deszczu. Mam tylko nadzieję, że pstrągi przetrwały tę
suszę...
Wiecie już, jaką sytuację tego dnia zastałem nad wodą. Teraz przejdźmy do
relacji z wyprawy. Od momentu zejścia do rzeki przemierzałem w spodniobutach od
firmy York kolejne setki metrów. Miejscówki, które zawsze były
zamieszkiwane przez ryby pozostawały puste, jakby wszystko, co tam żyło
zginęło... Mijam coraz to piękniejsze miejscówki, miejscówki, w których zawsze
mogłem liczyć przynajmniej na wyjście pstrąga do przynęty. Teraz tego
brakuje... Po przejściu kolejnych kilkuset metrów w końcu trafiam na fragment
wody, gdzie przynętę odprowadza ryba mająca może z 15 cm długości. Nieduży
pstrąg, ale ważne, że jakiś dał się zauważyć. Miejsce, w którym żyje na wiosnę
miało minimum 1,5 metra wody, teraz ma tam wodę po kolana. Ryba jednak sobie
tam radzi i przez to zyskała mój szacunek!
Następnie mijam jedną skarpę, drugą... "Zawsze tutaj mogłem liczyć na
wyniki" - pomyślałem. Chwilę po tych słowach do woblerka firmy Engima
Baits wypływa pstrąg, na oko daję mu 25 cm. Odprowadza przynętę do brzegu i
odpływa. Sprawiał on wrażenie jakby nie miał siły pływać, ani za przynętą, ani
w ucieczce przede mną. Co się dziwić... Woda miała 24*C!
Na szczęście dwie kolejne miejscówki przynoszą upragniony kontakt z rybą.
Kolejna ze skarp, w miejscu, w którym znajdowała się najgłębsza woda, odsłania
swoje tajemnicę. Najpierw za przynętą wypływa całkiem spory potokowiec, a po
kilku następnych rzutach następuje mocne uderzenie, którego niestety nie mi się
zaciąć. Po kilku kolejnych próbach, po zmianach przynęt rezygnuję z tego
miejsca - ryba najwyraźniej wyczuła podstęp, idę więc dalej.
Kolejna miejscówa już w pierwszym rzucie przynosi upragnione mocne
uderzenie. Jednak kolejna ryba nie zacina się... Ryby są strasznie ospałe,
atakują mocno, ale nie gonią za przynętą. Nawet bardzo wolne prowadzenie nie
pomagało, szybkie tak samo... Jedynie umiarkowane tempo przynosiło mizerne
wyniki.
Około 300 metrów w górę rzeki następuje branie! W końcu jest, udało się go
zaciąć! Pstrąg zaatakował wobler Engima Baits dosłownie na 20-cm wodzie! Rybka
po zacięciu macha ogonem po powierzchni wody. Potokowiec nie jest jednak zbyt
duży, mierzy może z 15 cm. Bez zbędnego przedłużania, bez zdjęć wraca szybko do
wody.
Kawałek dalej z głębokiej rynny za moją przynętą wypływa pstrąg! Atakuje
dosłownie pół metra od brzegu! Walczę z nim na bardzo krótkim odcinku linki!
Nie ma on jednak zbyt dużo siły - na szczęście nie wykorzystuje też tego, że
znajduje się tak blisko wędki. Mija krótka chwilka i ryba daje pierwsze oznaki
zmęczenia. Pstrąga udaje się podebrać za pierwszym razem. Rybka ma około 30 cm
długości. Fajna, grubiutka i gotowa do tarła! Odpływaj przyjacielu!
Po przejściu kolejnych kilkudziesięciu metrów znajduję miejscówkę godną
poświęcenia chwili. Pierwsze rzuty nie przynoszą rezultatów. Po pewnym czasie w
pogoń za przynętą udał się dość duży pstrążek, który w okolicach brzegu
zrezygnował z pogoni... Miał na pewno +30 cm, a jaki był piękny! Cały czarny,
taki ciemny! Piękna rybka!
Na koniec odwiedzam jeszcze jedną miejscówkę, ale nie przynosi ona
oczekiwanych rezultatów. Pozostaje, więc wrócić do domu i czekać na kolejne
wyjście nad rzeczkę, prawdopodobnie dopiero w kolejnym roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz