2 czerwca 2018

Kwietniowy spinning z kropkami


W tym roku pierwsze wyjście na pstrągi miało miejsce dopiero pod koniec kwietnia. Częściowo było to spowodowane brakiem czasu, częściowo ulewnymi deszczami, a co za tym idzie - wyższą wodą w rzece. Przyszedł w końcu dzień, kiedy zagrały się dwa ważne czynniki: czas wolny i odpowiednie warunki. 22 kwietnia wybrałem się po raz pierwszy w 2018 roku na pstrągi i postanowiłem pójść w górę rzeki.

Pogoda była cudowna - świeciło słońce, a temperatura była sprzyjająca (okolice 20*C). Wiał delikatny wietrzyk. Jeśli chodzi o spacer z wędką po rzece to pogoda wręcz idealna! Szybko przygotowałem zestaw i kamizelkę ze sprzętem. Zdecydowałem się łowić miękka wędka - "wklejanką". Na kołowrotku miałem nawiniętą delikatną żyłkę o grubości 0,145 mm. Linka zakończona była małą agrafką z krętlikiem. Jako przynętę, która miała skusić pstrąga użyłem małego, 5-cm woblera w naturalnych kolorach. Takim sprzętem zamierzałem tego dnia złowić pierwszego pstrąga w sezonie!


Pierwsze z odwiedzonych przeze mnie miejsc zaskoczyło mnie zmianami w stosunku do poprzedniego roku. Głęboka miejscówka tym razem miała maksymalnie pół metra wody. Co któryś z kolei rzut za moją przynętą startowały drobne klenie, które tylko odprowadzały przynętę. Zdecydowałem się na podanie przynęty na większą odległość, pod przeciwny brzeg. W tym miejscu rosnąca na brzegu trawa zwisała do wody. Za prowadzonym powoli woblerem rusza pstrąg, drobny bo drobny ale pierwszy jakiego dane mi było zobaczyć w tym roku. Niestety ryba nie atakuje mojej przynęty, a kolejny raz nie chciała się już pokazać...


Idąc w górę rzeki spotykam kilka ciekawie zapowiadających się miejscówek. Jedną z nich był głęboki dołek, w którym znajdowało się zwalone do wody drzewo. Niestety nie spotykam tutaj pstrąga, a jest to przecież „książkowe” miejsce, w którym "kropki" znajdują schronienie oraz pożywienie.

Po pewnym czasie docieram do jednej ze skarp. Już w pierwszym rzucie, po pokonaniu przez wobler kilku metrów czuję uderzenie. Ryba niestety nie atakuje na tyle pewnie, aby udało się ją zaciąć. Oddaję jeszcze kilka rzutów prowadząc przynętę powoli blisko dna, w połowie wody, jak i przyspieszając na różnych głębokościach. Niestety ryby nie udaje się zachęcić do brania. Postanawiam podejść dalej, w miejsce, gdzie woda meandruje i rzeźbi skarpę. Po jednym z rzutów pod wysoki brzeg za prowadzoną przy dnie przynętą wypływa długi pstrąg! Ryba odprowadza sztuczną rybkę, ale nie atakuje. Kolejny rzut nie przynosi skutków. Po ponownym wyrzuceniu przynęty ryba znów wypływa, a ja delikatnie przyspieszam zwijanie linki. W tym momencie następuje atak! Zacinam i mogę cieszyć się walką! Jest! Ryba walczy w połowie wody, ma na tyle siły, że co jakiś czas wyciąga odrobinę linki z kołowrotka. Wykonuje najróżniejsze podwodne wiraże szaleńczo pokazując swoją moc. Po pewnym czasie pstrąg słabnie, chwilkę później znajduje się pod powierzchnią, gdzie wykorzystuje resztki energii. Mija kilkanaście sekund, po których to udaje mi się przyciągnąć zdobycz w okolice zasięgu mojej dłoni. Ryba nie pozwala się podebrać za pierwszym razem, ani nawet za drugim. Ma jeszcze zapas sił, który pozwala na wyciągnięcie kilku metrów żyłki. Trzecia próba podebrania kończy się sukcesem. Po szybkich pomiarach okazuje się, że "kropek"ma 38 cm długości. Pstrąg po wykonaniu kilku zdjęć wraca do wody. Odpływa z ogromną chęcią!


Kolejne miejscówki nie przynoszą kontaktu z żadną rybą. Mijam coraz to lepsze miejsca, które w ogóle nie pokazują, że coś w nich pływa. Pod koniec mojej wyprawy trafiam na miejsce, w którym na płytkiej wodzie znajduję ławicę małych kleników wygrzewających się w promieniach słońca. Ryb było na prawdę sporo! Szkoda tylko, że nie były to pstrągi – podrosłyby, a ja miałbym swoje małe "eldorado"!


Kamil Skwara

1 komentarz: