19 lutego 2022

Bez fajerwerków - start sezonu 2022

Cała zima czekania, tak wiele czasu. Ehhh nje było łatwo! Chociaż tak szczerze czas zleciał bardzo szybko hahah... Dni mijają nieubłaganie, a człowiek młodszy już nie będzie, dlatego też trzeba korzystać z każdego wolnego czasu jaki nam się nadarza. Tak też zrobiliśmy z kolegą Przemkiem i już o 6 rano wyjeżdżamy z domu nad wodę! Celem jest górski odcinek rzeki San - jakie to miejsca? Nie ważne. Ważne, że fajnie zapowiadają się, a my już niedługo być może dodamy cudowne zdjęcia z rybami!

Przy wyjeździe z domu termometr pokazywał kreskę powyżej zera. Na miejscu już tak kolorowo nie było. Chwilę po pierwszych w tym sezonie rzutach zaczął delikatnie padać deszcz. Na szczęście przy adrenalinie jaka towarzyszyła po zimowej przerwie i przy motywacji oraz ogromnych chęcią kontaktu z łososiowatym drapieżnikiem nie było to dla nas przeszkodą. Praktycznie był on niewyczuwalny. Woda była zimna, oj współczuję tym rybom pływać w takiej. Miała jednak krystalicznie czystą barwę, a szybki momentami nurt odzwierciedlał charakter i piękno miejsca w jakim przyszło nam zarzucić przynęty. Duża rzeka pozwala na ogromną ilość kombinacji, łowienie pod nurt, z nurtem, z przytrzymaniem... Takim woblerem, innym... Jest ciekawie! Do tego te setki metrów które przechodzimy rzeką i mijają samemu nie wiedząc kiedy. Oj jest pięknie, człowiek na to czekał!

Dosłownie dzień przed wyjazdem nad San otrzymałem od Yorka nowy kijek o nazwie Master of Arms, a jego zakup wydaje się nie być stratą kasy. W prawdzie pierwsze rzuty były katastrofą - nie mogłem w pełni skorzystać z mocy jaką przynosi on przy wyrzucie małych i lekkich przynęt. Później jednak zapanowałem nad tym! Przejście ze sztywnego kija o wyrzucie do 30 gram w blank 7-15 gram wydawało się być łatwiejsze. Nic bardziej mylnego! Jak jednak wspomniałem z każdym rzutem​ przychodziło opanowanie, a rzuty lekkimi, często 2-3 gramowymi przynętami Engima Baits były coraz bardziej udane i odległe. Kijek długości 240 cm to według mnie najlepsza długość na większe jak i mniejsze rzeki - przynajmniej dla mnie jest to dobre połączenie.

Woda była bardzo ciekawa, odcinek rzeki super! Liczne prądy, spowolnienia, głębsze dołki, spokojniejsza woda za głazami. Po danym odcinku spacerowało się mega dobrze. Niestety jednak zmiany kolorów przynęt, ich sposobu prowadzenia, miejscówek nie dały efektów. Jednak odnaleźliśmy super miejsca, które jeszcze na pewno odwiedzimy, bo nasze nosy mówią że może się tam wydarzyć coś ciekawego. Do tego zachwyciła mnie praca kolejnego z moich cacuszek - czarnego woblerka z "jajem" od Engima Baits! Woblerek długości może 40mm, z pracą niezbyt agresywną, ale przyciągającą oko (póki co tylko moje). Przyniesie jeszcze efekty! Z racji ponurego i momentami śnieżnego (w pewnym momencie sypać zaczął gęsty, mokry śnieg) łowiliśmy głównie na jaskrawe przynęty. Przemek łowił również za pomocą gumowych wabików. Na tym odcinku zero efektów, ale wiemy, że tu jeszcze nałowimy się podczas kolejnych wypraw. Ważne jest poznanie wody, chociaż po jednym przejściu tak dużej rzeki ciężko mówić o zapoznaniu się z nią. Wiemy już gdzie zarzucać wędki, a gdzie nie. Taka wiedza też jest cenna.

Przemek wpadł na pomysł zmiany miejsca i tak po przejściu dobrych 3 km poprzedniego odcinka, wsiadamy do auta i przejeżdżamy jakieś 15 km w górę rzeki. Tutaj przyszło nam schodzić w dół ze stromego brzegu, gdzie w pewnym momencie musieliśmy wprowadzić siebie w kontrolowany poślizg i zjechać na swych tyłach w dół, z wędkami uniesionymi w górę w geście triumfu! Później natomiast wskakujemy do zimnej wody i wykonujemy dziesiątki rzutów. Przynęty prowadzimy zazwyczaj spokojnie, manewrujemy kolorami. Łowię głównie przynętami Engima Baits, w barwach najróżniejszych - od naturalnych, po żółte, zielone. Nic nie chciało skusić dziś ryb do żerowania. Umiejętnościami natomiast wykazał się Przemek zaczepiając w mocniejszym nurcie pstrąga wielkości około 25-30 cm. Rybka jakby naprzeciw ogólnie przyjętej wiedzy i naszemu doświadczeniu była całkiem gruba, najedzona i silna. Woda lodowata, a ta mimo to zachowała dobrą kondycję. Pstrąg cudowny! Pozostaje tylko bić brawo! Pierwszy w sezonie już za nami!

I to byłoby chyba jedno, jedyne i ostatnie branie. Poza tym już nic więcej nie chciało gryźć. Nic nie uderzyło, nie stało się nic o czym warto tutaj wspomnieć. Spotkaliśmy tylko zainteresowanego naszymi przynętami łabędzia, który nic nie robił sobie z naszej obecności. Poza tym... Przeszliśmy kolejny kawałek rzeki , a momentami było bardzooooo ciężko. Woda miała silny uciąg, do tego należało też zwracać uwagę i pilnować się z każdym krokiem, bo kamienie były mega śliskie. Ale to już za nami, czekamy na kolejne wyjazdy!


Kamil Skwara

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz